Dzień balu, środa.
-Gdzie są moje kolczyki?
-Czy ktoś widział gdzieś czarne szpilki?
-Hej, mogę pożyczyć tą spinkę?
-O nie, poszło mi oczko w rajstopach!
W dormitorium siódmoklasistek z Gryffindoru od godziny panował chaos. Do balu pozostało już naprawdę niewiele czasu i nawet Rose, która jeszcze przed momentem leżała na łóżku, czytając, wstała i rozpoczęła przygotowania. Dziewczyny nie wiedząc, że na dole czekają na nie partnerzy, nie zamierzały jeszcze bardziej wariować, ze świadomości o ich zniecierpliwieniu.
-Merlinie, ileż można się ogarniać? - zawył Felix, siadając na kanapie, nie zważając na swój garnitur i możliwość wygniecenia go.
-Stary, będzie warto - wtrącił Max, czekający na Mey, mieszkającą z Weasley i Zoey. Nie brzmiał przekonująco, mimo tego, że bardzo się o to starał.
W Pokoju Wspólnym zbierało się coraz więcej młodych mężczyzn ze znudzonymi minami. W pewnym momencie, z wąskiego przejścia wyłonił się Nott, na razie jedyny Ślizgon w pomieszczeniu.
-Jeszcze nie zeszły? - przywitał kolegów.
-Nie, i na to się nie zanosi - po otrzymaniu niesatysfakcjonującej odpowiedzi, westchnął.
Wydawało się, że minęły wieki, zanim Longbottom zawołał:
-Schodzą!
-Jeszcze nie zeszły? - przywitał kolegów.
-Nie, i na to się nie zanosi - po otrzymaniu niesatysfakcjonującej odpowiedzi, westchnął.
Wydawało się, że minęły wieki, zanim Longbottom zawołał:
-Schodzą!
-Chyba się zakochałem - jęknął Fox, zobaczywszy swoją towarzyszkę, w krótkiej, rozkloszowanej, białej sukience, zdobionej motywem kwiatowym. We włosy, uczesane w fantazyjny kok, wpięła spinkę w kształcie złotego znicza, zaczarowanego tak, by trzepotał małymi skrzydełkami.
Za nią, patrząc pod nogi, szła Zoey, w złotej sukni, podkreślającej jej ciemną karnację. Na stopach miała tego samego koloru pantofelki, o które zabiegała od samego początku roku.
Chwilę później, po poręczy zjechała Ruda, w swojej ślicznej niebieskiej kreacji. Po drodze spadł jej but, dlatego musiała wejść po niego i zejść, tym razem uważając.
-Nie pasujemy do siebie - stwierdził ze smutkiem blondyn wskazując na swój krawat, mieniący się czerwienią.
-Za to będziesz świetnie pasować do Malfoya - wtrącił Nott, wychylając się w ich stronę.
Zignorowała go z klasą, prosząc towarzysza o skierowanie się na korytarz.
Wchodząc na Salę zaparło jej dech w piersiach. Oczywiście wiedziała, jak wszystko będzie wyglądać, ponieważ sama była jedną z organizatorek, ale nauczyciele dodali parę elementów od siebie. W oknach porozwieszane były migoczące w delikatnym świetle pajęczyny. Nad sklepieniem unosiły się wysokie świece i wydrążone dynie. Co jakiś czas, na ścianach pojawiały się pełzające pająki, które szybko znikały, by nie siać większej paniki wśród arachnofobików. Przy samym parkiecie, unosiła się tajemnicza para, wypełniająca pomieszczenie zapachem dyń i lasu. W kątach stały stoły z przekąskami, przykryte fioletowymi lub czarnymi obrusami. Całość dawała świetny efekt.
-Witam wszystkich na tegorocznym balu halloweenowym - po sali poniósł się głos profesor Gardener, nauczycielki runów - Chciałabym poinformować, iż impreza będzie trwała do godziny drugiej, a państwo są jutro zwolnieni z zajęć. Nie będziemy was pilnować wiecznie, tylko co jakiś czas pojawi się któryś z profesorów, by sprawdzić, czy macie się dobrze. To wszystko, życzę miłej zabawy.
Gdy zeszła z podwyższenia, rozbrzmiał kawałek Fatalnych Jędz i wszystko oficjalnie się zaczęło.
Pierwsi na środek wyszedł Scorpius z Adelaide Kane - drobną, blond Ślizgonką. Dziewczyna miała czerwoną sukienkę, a Malfoy niebieski krawat, tak jak mówili chłopcy. Weasley z niezadowoleniem stwierdziła, że los płata jej figle. Choć w podświadomości może i chciała zatańczyć ze Ślizgonem, bo z tego co widziała był bardzo dobrym tancerzem.
-Mogę panią prosić? - z zamyślenia wyrwał ją Fox, stając przed nią z wyciągniętym ramieniem. Przyjęła propozycję z chęcią, ponieważ teraz grali jej ulubiony kawałek Jadowitych Węży.
Rose wyszła z sali, by zaczerpnąć powietrza, którego brakowało w środku. Gdy tańczyła z Lucasem drugi taniec tego wieczoru, było już grubo po północy. Ciemnoskóry akurat delikatnie zmniejszył odległość między nimi, kiedy ona poczuła się tak, jakby ktoś zacisnął jej pętlę na szyi i oblał wiadrem wrzącej wody. Nie zwracając uwagi na zaskoczonego chłopaka, wyrwała mu się i pobiegła w stronę wyjścia. Kiedy jej serce zwolniło rytm, postanowiła się przejść. Nie wiedząc czemu, poszła w kierunku lochów. W pewnym momencie swojej wędrówki, natknęła się na Scorpiusa, przypierającego Adelaide do zimnego muru. Z chwilą, gdy na nią spojrzał, zakręciło się jej w głowie, a korytarz wypełnił się mlecznobiałym dymem. Zdezorientowany Malfoy odsunął się od towarzyszki i odprawił blondynkę z powrotem na bal. Najchętniej zrobiłby to samo z Rose, ale wiedział, że ona nie jest taka uległa. Sam chciał po prostu uniknąć upublicznienia łez, które cisnęły mu się do oczu przez mgłę, drażniącą również gardło i nos.
Weasley oparła się o ścianę, od której emanował przyjemny chłód, niwelujący ból, pulsujący w płucach. Policzki dziewczyny lśniły, naznaczone mokrymi ścieżkami łez, których nie powstrzymywała. Próbowała wziąć głębszy oddech, co w panujących warunkach było bardzo nierozważne. Zakrztusiła się i trzymając dłoń na karku, próbowała podnieść. Niestety nie miała na tyle siły. Dym był tak gęsty, że z trudem mogli dojrzeć siebie nawzajem, nie mówiąc już o drodze na salę. Siwe macki, owijające się wokół ich ciał, pozbawiały tlenu. W momencie, gdy ze ściany naprzeciwko nich, wychynęła jasnoniebieska, fosforyzująca masa, stwierdziła, że tak chyba wygląda proces umierania. Zjawisko powtórzyło się jeszcze wielokrotnie, co wykluczało jej śmierć, skoro blondyn, dostrzegał do samo i upierał się przy tym, że to duch. Ona, zamroczona, nie potrafiła racjonalnie myśleć. Dziwne scenariusze przechodziły jej przez myśli. Przestała zwracać uwagę nawet na cofającą się powoli mgłę. Powoli tracąc przytomność, usłyszała syk: Nie potrafię. Jeszcze nie teraz. Jestem tchórzem.
Później była już tylko cisza i ciemność, którą przerwał zachrypnięty głos chłopaka.
-C-co to do cholery było?!
Wróciła do dormitorium z zamiarem rozpakowania paczek. W Wielkiej Sali przyleciały do niej dwie sowy, jedna od rodziców, druga od dziadków. Ze wszystkich podarków uzbierał się niezły stosik.
Kwiatek od Bordera położyła na komódce. Zaczęła od najmniejszych torebek. Longbottomowie dali jej śliczny, srebrny naszyjnik z głową lwa, machającego grzywą. Natychmiast go założyła.
Od rodziny w Hogwarcie, czyli Lily, Louisa, Molly, Hugona i Lucy dostała ramkę ze wspólnym zdjęciem, która dołączyła do kolekcji na szafce oraz samopiszące pióro, które zamierzała wykorzystać do pisania opowiadań, co tak lubiła robić.
Przyszedł czas na pakunek od Hermiony i Rona. Oprócz książki "1001 sposobów na..." i paczki musów świstusów, dołączony był liścik od ojca.
~~~
Bardzo mi zależało, żeby dodać notkę przed początkiem września:)
Już sobie wyobrażam siebie, wstającą o tej 6.50, żeby zdążyć na ukochaną matematykę, eh... Plan już znam i delikatnie mówiąc jest tragiczniebeznadziejny. Masakra.
Nie jestem specjalnie zadowolona z tego rozdziału, jest troszkę krótki.
Ale pozostawiam go Waszej ocenie!
Ściskam.
Z.
Za nią, patrząc pod nogi, szła Zoey, w złotej sukni, podkreślającej jej ciemną karnację. Na stopach miała tego samego koloru pantofelki, o które zabiegała od samego początku roku.
Chwilę później, po poręczy zjechała Ruda, w swojej ślicznej niebieskiej kreacji. Po drodze spadł jej but, dlatego musiała wejść po niego i zejść, tym razem uważając.
-Nie pasujemy do siebie - stwierdził ze smutkiem blondyn wskazując na swój krawat, mieniący się czerwienią.
-Za to będziesz świetnie pasować do Malfoya - wtrącił Nott, wychylając się w ich stronę.
Zignorowała go z klasą, prosząc towarzysza o skierowanie się na korytarz.
Wchodząc na Salę zaparło jej dech w piersiach. Oczywiście wiedziała, jak wszystko będzie wyglądać, ponieważ sama była jedną z organizatorek, ale nauczyciele dodali parę elementów od siebie. W oknach porozwieszane były migoczące w delikatnym świetle pajęczyny. Nad sklepieniem unosiły się wysokie świece i wydrążone dynie. Co jakiś czas, na ścianach pojawiały się pełzające pająki, które szybko znikały, by nie siać większej paniki wśród arachnofobików. Przy samym parkiecie, unosiła się tajemnicza para, wypełniająca pomieszczenie zapachem dyń i lasu. W kątach stały stoły z przekąskami, przykryte fioletowymi lub czarnymi obrusami. Całość dawała świetny efekt.
-Witam wszystkich na tegorocznym balu halloweenowym - po sali poniósł się głos profesor Gardener, nauczycielki runów - Chciałabym poinformować, iż impreza będzie trwała do godziny drugiej, a państwo są jutro zwolnieni z zajęć. Nie będziemy was pilnować wiecznie, tylko co jakiś czas pojawi się któryś z profesorów, by sprawdzić, czy macie się dobrze. To wszystko, życzę miłej zabawy.
Gdy zeszła z podwyższenia, rozbrzmiał kawałek Fatalnych Jędz i wszystko oficjalnie się zaczęło.
Pierwsi na środek wyszedł Scorpius z Adelaide Kane - drobną, blond Ślizgonką. Dziewczyna miała czerwoną sukienkę, a Malfoy niebieski krawat, tak jak mówili chłopcy. Weasley z niezadowoleniem stwierdziła, że los płata jej figle. Choć w podświadomości może i chciała zatańczyć ze Ślizgonem, bo z tego co widziała był bardzo dobrym tancerzem.
-Mogę panią prosić? - z zamyślenia wyrwał ją Fox, stając przed nią z wyciągniętym ramieniem. Przyjęła propozycję z chęcią, ponieważ teraz grali jej ulubiony kawałek Jadowitych Węży.
***
-Sel?
-Tak Astrid? - bez podnoszenia oczu poznała przyjaciółkę.
-Tristan naprawdę żałuje.
-Robisz za jego adwokata? - spytała z przekąsem.
-Nie, po prostu się o niego martwię. Chodzi ostatnio przygaszony i mało kogo do siebie dopuszcza, zwłaszcza po tym, jak odrzuciłaś jego zaproszenie.
Finnigan z westchnieniem uniosła głowę znad miski z nietoperzowymi paluszkami i poszukała wzrokiem Harrisa. Po zlokalizowaniu go uśmiechnęła się ironicznie i prychnęła:
-Nie wygląda na smutnego.
Młodsza Krukonka odwróciła z zaskoczeniem głowę. Jej brat stał przy scenie razem z Crissą, której tak podobno nie lubił, i najwyraźniej świetnie się bawił. Boott była śliczną dziewczyną, ale nie grzeszyła inteligencją. Miała szalenie kręcone włosy, pełne usta, intensywnie niebieskie oczy i piegi, ale to nie rekompensowało jej częstych głupich zachowań. Najwyraźniej i w Ravenclawie występują wyjątki.
-Okej, poddaję się - stwierdziła As ze zrezygnowaniem, co Selene zareagowała szczerym śmiechem.
-Na niektórych nie ma rady i tyle...
***
-Wyglądasz jak księżniczka - mruknął.
-Ale gdzie jest mój książę? - zachichotała, patrząc mu prosto w oczy.
-Stoi przed tobą, to takie trudne do zauważenia?
-Gdzie zgubiłeś konia, książę?
-Nie wystarczy miotła? - zapytał z rozczarowaniem.
-Miotła a wierzchowiec to chyba jednak różnica, nie wiem czy mnie przekonasz... - droczyła się Zoey.
Brunet pochylił się i delikatnie pocałował towarzyszkę. Ta wplotła palce w jego włosy, nie chcąc by przerywał. Gdy obydwóm zabrakło tchu, odsunęli się nieznacznie, a Skay zapytał:
-To co, może być ta miotła?
-Jeśli mnie będziesz tak częściej przekonywał, to jak najbardziej - powiedziała, tuląc się do niego.
***
-Wiesz co, Riviera? Skoro Nott ma Garcię, Malfoy Weasley, to może my zostańmy parą?
-Chyba cię posrało, Zabini. Ja nie wiem co się tworzy w tej twojej mózgownicy, ale... - przerwała, widząc jak Xavier porusza sugestywnie brwiami - Kretyn!
-Jeszcze będziesz za mną szaleć, skarbie...
-Nigdy! - krzyknęła bojowo, wyrywając się z jego objęć.
-Ostra jest... Tym lepiej - westchnął do siebie, podchodząc do stolika.
***
-Scorpius, w ogóle mnie nie słuchasz!
-Co? Ah, słucham, zamyśliłem się - stwierdził, zrezygnowany, odrywając wzrok od Rose, której się przypatrywał.
-Cóż jest takiego ciekawszego ode mnie? - syknęła, obracając się - Weasley?! Naprawdę?!
-Patrzałem i myślałem, jak beznadziejnie wygląda i bezcześci piękny kolor niebieski - stwierdził spoglądając wymownie na swój krawat. W rzeczywistości, musiał stwierdzić, że Ruda wyglądała niezaprzeczalnie dobrze.
-No dobrze... Wyjdziemy na zewnątrz? - spytała nonszalancko.
-No dobrze... Wyjdziemy na zewnątrz? - spytała nonszalancko.
Jako że Malfoy był tylko facetem, źle mu było odmówić. Dał się poprowadzić blondynce, a w głowie tworzyły mu się różne, nieprzyzwoite obrazy.
***
Rose wyszła z sali, by zaczerpnąć powietrza, którego brakowało w środku. Gdy tańczyła z Lucasem drugi taniec tego wieczoru, było już grubo po północy. Ciemnoskóry akurat delikatnie zmniejszył odległość między nimi, kiedy ona poczuła się tak, jakby ktoś zacisnął jej pętlę na szyi i oblał wiadrem wrzącej wody. Nie zwracając uwagi na zaskoczonego chłopaka, wyrwała mu się i pobiegła w stronę wyjścia. Kiedy jej serce zwolniło rytm, postanowiła się przejść. Nie wiedząc czemu, poszła w kierunku lochów. W pewnym momencie swojej wędrówki, natknęła się na Scorpiusa, przypierającego Adelaide do zimnego muru. Z chwilą, gdy na nią spojrzał, zakręciło się jej w głowie, a korytarz wypełnił się mlecznobiałym dymem. Zdezorientowany Malfoy odsunął się od towarzyszki i odprawił blondynkę z powrotem na bal. Najchętniej zrobiłby to samo z Rose, ale wiedział, że ona nie jest taka uległa. Sam chciał po prostu uniknąć upublicznienia łez, które cisnęły mu się do oczu przez mgłę, drażniącą również gardło i nos.
Weasley oparła się o ścianę, od której emanował przyjemny chłód, niwelujący ból, pulsujący w płucach. Policzki dziewczyny lśniły, naznaczone mokrymi ścieżkami łez, których nie powstrzymywała. Próbowała wziąć głębszy oddech, co w panujących warunkach było bardzo nierozważne. Zakrztusiła się i trzymając dłoń na karku, próbowała podnieść. Niestety nie miała na tyle siły. Dym był tak gęsty, że z trudem mogli dojrzeć siebie nawzajem, nie mówiąc już o drodze na salę. Siwe macki, owijające się wokół ich ciał, pozbawiały tlenu. W momencie, gdy ze ściany naprzeciwko nich, wychynęła jasnoniebieska, fosforyzująca masa, stwierdziła, że tak chyba wygląda proces umierania. Zjawisko powtórzyło się jeszcze wielokrotnie, co wykluczało jej śmierć, skoro blondyn, dostrzegał do samo i upierał się przy tym, że to duch. Ona, zamroczona, nie potrafiła racjonalnie myśleć. Dziwne scenariusze przechodziły jej przez myśli. Przestała zwracać uwagę nawet na cofającą się powoli mgłę. Powoli tracąc przytomność, usłyszała syk: Nie potrafię. Jeszcze nie teraz. Jestem tchórzem.
Później była już tylko cisza i ciemność, którą przerwał zachrypnięty głos chłopaka.
-C-co to do cholery było?!
***
3 listopada. Urodziny Rose.
-STO LAT, STO LAT, NIECH ŻYJE ROSE NAM!
Ruda naciągnęła poduszkę na głowę, lecz po chwili zlitowała się nad staraniami przyjaciół i podniosła się do pionu. Wokół jej łóżka stały jej dwie współlokatorki, Selene, Lily, Lucy i młoda Molly. Pierwsza trójka trzymała wspólnie wielkie pudło, a ruda rodzinka mniejszy pakunek.
Gryfonka została wyściskana i wycałowana za wszystkie czasy. Dopiero później miała sposobność, spojrzenia na zegarek.
-Dziewczynyy - jęknęła - Jest dopiero ósma, a dzisiaj jest sobota, po co tak wcześnie mnie obudziłyście?
-Przecież nie tylko my chcemy ci złożyć życzenia. Na dole też ktoś czeka - oznajmiła jej siostra, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
-No tak... Dajcie mi chwilę.
Gdy znalazła się w salonie, pierwszy dopadł ją Jordan. Wycisnął jej soczystego buziaka na policzku i zadecydował, że jest mu winna wyjście do Hogsmeade, za odrzucenie jego zaproszenia na bal.
Następnie życzenia złożył jej Felix, wręczając malutką paczuszkę, od niego i ojca.
Fox i Jackson wzięli ją na ręce i podrzucili kilka razy, głośno się śmiejąc.
Krótka podróż do dziury pod portretem, dzięki jej przyjaciołom zajęła jej piętnaście minut.
Spokojnie doszła na śniadanie, po drodze zaczepiona przez Travisa, który wręczył jej różę, której płatki miały dokładnie taki sam kolor, jak włosy dziewczyny.
Jedząc owsiankę, w jej misce wylądowała nieduża karteczka, i gdyby nie spojrzała w dół, utopiłaby ją.
Na kawałku pergaminu, przyozdobionym jej koślawą karykaturą napisane schludnym pismem było:
Wszystkiego najlepszego Ruda Wiedźmo.
S.
Podniosła wzrok na stół Slytherinu i obdarzyła Malfoya szczerym uśmiechem. Odwzajemnił go. Rose uznała to zjawisko godnym kreski w kalendarzu. Był to jeden z piękniejszych, niematerialnych prezentów, jakie dziś dostała.Wróciła do dormitorium z zamiarem rozpakowania paczek. W Wielkiej Sali przyleciały do niej dwie sowy, jedna od rodziców, druga od dziadków. Ze wszystkich podarków uzbierał się niezły stosik.
Kwiatek od Bordera położyła na komódce. Zaczęła od najmniejszych torebek. Longbottomowie dali jej śliczny, srebrny naszyjnik z głową lwa, machającego grzywą. Natychmiast go założyła.
Od rodziny w Hogwarcie, czyli Lily, Louisa, Molly, Hugona i Lucy dostała ramkę ze wspólnym zdjęciem, która dołączyła do kolekcji na szafce oraz samopiszące pióro, które zamierzała wykorzystać do pisania opowiadań, co tak lubiła robić.
Przyszedł czas na pakunek od Hermiony i Rona. Oprócz książki "1001 sposobów na..." i paczki musów świstusów, dołączony był liścik od ojca.
Rose!
Wiesz, jaka jest matka, ale nie martw się, że dostałaś tylko to wielkie tomiszcze.
Razem z Ginny i Harrym przygotowaliśmy coś większego,w tajemnicy przed nią, ale dostaniesz to dopiero w domu.
Wszystkiego najlepszego!
Tata.
Śmiejąc się, rozpakowała pudełko od Molly i Artura. Tym razem dostała zieloną kamizelkę z wyszytym żółtym R na plecach. Z jednej z kieszonek wystawała mała, gumowa kaczuszka.
To do kąpieli! Niech Ci dobrze służy. Ściskamy!
Wiedząc, że na wujka George'a i Jamesa zawsze może liczyć, schowała ich podarek na później.
Został jej prezent od dziewczyn. Jego odpakowanie zajęło Gryfonce najdłużej. W środku znajdował się ogromny album ze zdjęciami. Każda strona wypełniona była czterema fotografiami, od lat najmłodszych, do teraz. Na samym końcu były podpisy i życzenia całego siódmego i szóstego roku oraz jej portret wykonany przez Sel. Poczuła łzę wzruszenia, cieknącą po jej zaczerwienionym policzku. Kropla spadła na jeden z napisów. Na ten od Scorpiusa.
W pudełku znajdowała się jeszcze pomarańczowa koperta. W środku było zaproszenie na jej własne urodziny. Miała przyjść na 20 do Pokoju Życzeń. Chyba już nie mogła się doczekać. Opadła na łóżko z bijącym sercem, szczerząc się do sufitu jak głupia. Miała najwspanialszych przyjaciół pod słońcem i za nic by ich nie zamieniła.
W pudełku znajdowała się jeszcze pomarańczowa koperta. W środku było zaproszenie na jej własne urodziny. Miała przyjść na 20 do Pokoju Życzeń. Chyba już nie mogła się doczekać. Opadła na łóżko z bijącym sercem, szczerząc się do sufitu jak głupia. Miała najwspanialszych przyjaciół pod słońcem i za nic by ich nie zamieniła.
***
-Dziewczyny, co z tym tortem?!
-Skrzaty mają go dostarczyć za piętnaście minut!
-Myślicie, że to wszystko wygląda dobrze?
-Spodoba jej się? Lubi kolor bordowy?
Cztery zabiegane dziewczyny, krążyły po ukrytym pokoju na siódmym piętrze, wprowadzając ostatnie poprawki.
-Uspokójcie się wariatki, będzie zachwycona - nowy głos wyrwał je z urodzinowego szału. Scorpius w granatowej koszuli, nonszalancko odpiętej u góry, opierał się o framugę, mierząc je fachowym okiem.
-A skąd ty to możesz wiedzieć?! - spytały chórem.
-Bo wiem i tyle - uciął.
-Idzie!!! - zdyszany Zabini wpadł na Malfoya, przewracając się o próg.
***
Miłość. Jest zupełnie taka jak szczęście. Niespodziewana, nienamacalna. Nie można nazwać miłością działania Amortencji, więc wyczarowanie jej jest niemożliwe. Miłość to znalezienie zgubionej połowy, dzięki której będziemy dopełnieni. To wytrwałość.
Ja w swym życiu zostałam wielokrotnie zraniona. Zbyt wiele razy, by nauczyć się kochać ponownie. Pary spędzające wspólnie czas, miały w sobie oparcie, mimo tego, jak bardzo były różne i jak często się kłóciły. Zamiast się z tego cieszyć, nie umiałam patrzeć na to bez cienia zazdrości.
Codziennie zadawałam sobie pytanie:
Dlaczego świat jest pełen niesprawiedliwości?
Gdy nie otrzymałam odpowiedzi, zdecydowałam się na najbardziej nierozważną rzecz mojego istnienia. Żałuję do tej pory; i wiem, że na ziemi żyje taki ktoś, kto przechodzi to samo co ja i jeszcze nie zna konsekwencji swojego czynu. Wiem też, że tylko z moją pomocą będzie dało się to odwrócić. Moją misją jest towarzyszenie Dwójce Wybranych i podniesienie Upadłej, by nie skończyła tak marnie.
Dopiero potem zaznam obiecanego szczęścia.
W swoim życiu nauczyłam się jednego. Nie warto się poddawać na pierwszej przeszkodzie. Należy wziąć rozbieg i ja przeskoczyć. Każda nasza rezygnacja niesie za sobą następstwa, które mogą mieć opłakane odbicie w przyszłości. Ja stchórzyłam, a teraz mam zamiar to naprawić.
W swoim życiu nauczyłam się jednego. Nie warto się poddawać na pierwszej przeszkodzie. Należy wziąć rozbieg i ja przeskoczyć. Każda nasza rezygnacja niesie za sobą następstwa, które mogą mieć opłakane odbicie w przyszłości. Ja stchórzyłam, a teraz mam zamiar to naprawić.
~~~
Bardzo mi zależało, żeby dodać notkę przed początkiem września:)
Już sobie wyobrażam siebie, wstającą o tej 6.50, żeby zdążyć na ukochaną matematykę, eh... Plan już znam i delikatnie mówiąc jest tragiczniebeznadziejny. Masakra.
Nie jestem specjalnie zadowolona z tego rozdziału, jest troszkę krótki.
Ale pozostawiam go Waszej ocenie!
Ściskam.
Z.