wtorek, 2 stycznia 2018

Numer 1, czyli Teodor Nott i Hermiona Granger

     Nie spałam tej nocy, przytłoczona uczuciami. Nie wiem co czuję. Słyszę Twój miarowy oddech, gdy wpatruję się w sufit, na którym powoli zaczynają tańczyć kolory nadchodzącego dnia. Obracam poduszkę na drugą stronę. Kojące zimno materiału w starciu z moim rozgrzanym policzkiem. Czekam aż obudzisz się, powiesz coś, co uspokoi moje szalejące serce i umysł - dwóch sprzecznych doradców. Ale ta chwila nie nadchodzi. Jedyne co robisz to odwracasz się na drugi bok. Na Twoje przymknięte powieki pada promień światła, który sprytnie dostał się do pokoju przez szparę między zasłonami. Ale zanim otworzysz oczy, mnie już tam nie będzie. Nie powinnam się czuć winna, już wielokrotnie wymykałam się z Twojego mieszkania, drogę znam doskonale. Ale dzisiaj jest inaczej. Gubię się w samej sobie jak i w pomieszczeniu, gdzie się znajduję. Zamiast drzwi do holu, łapię klamkę do pokoju, w którego wnętrzu jeszcze nigdy nie byłam. Jestem zdziwiona, przecież to nie tutaj chciałam się znaleźć. Ale nie wycofuję się, przekraczam próg, kierowana ciekawością. Witają mnie cztery ściany pomalowane na biało. Pod jedną z nich stoi jednoosobowe łóżko, zaś naprzeciwko znajduje się ciemnobrązowa meblościanka. W rogu, pod oknem stoi sporych rozmiarów juka, a spod sufitu zwisa kolejna roślina w złotej donicy, której nie jestem w stanie zidentyfikować. Mój wzrok przyciągają przedmioty postawione na jednym ze stolików, tym bliżej wejścia. Podchodzę do niego, starając się, by zimna podłoga nie skrzypiała pod moim bosym krokiem. Podnoszę ramkę ze zdjęciem. Z fotografii uśmiecha się do mnie dwójka młodych ludzi: czarnowłosy chłopak z oczami przypominającymi ocean podczas sztormu patrzący na stojącą obok dziewczynę z rozwianymi kasztanowymi włosami, czekoladowymi oczami i łagodnymi rysami twarzy. Mimo tego, że moje serce przyspiesza na Twój widok, zachowuję trzeźwość umysłu. Zastanawiam się, po co oprawiłeś obrazek, skoro nie taka była umowa. Relacja tylko dla przyjemności, żadnego zaangażowania emocjonalnego. Podnosząc oprawkę, odsłoniłam małe pudełko, niewidoczne z mojej wcześniejszej pozycji. Było okrągłe, obite czerwonym welurem. Po moim kręgosłupie przechodzi dreszcz, paraliżując kończyny. Ostatkiem silnej woli zmuszam się, by nie poznawać zawartości, wycofuję się za drzwi, delikatnie zamykając je trzęsącą się dłonią. Do moich uszu dobiega Twój jęk oraz szelest pościeli. Wybiegam z Twojego domu, nie oglądając się za siebie. Dopiero będąc na zewnątrz, gdy rześkie powietrze poranka otula moją twarz, podnoszę głowę w stronę okna Twojej sypialni. Widzę Ciebie, spoglądającego na mnie z zainteresowaniem i widocznymi resztkami snu na policzkach. Na Twoich biodrach luźno zwisa zawiązane prześcieradło. Odwracam głowę i przyspieszam. Mam wrażenie, że nawet znajdując się za szybą mieszkania na pierwszym piętrze, słyszysz mój nierówny oddech i bijące serce. Jestem słaba. Nie tak miało być. Nie chcę dopuścić do siebie prawdy, zagłuszam ją innymi myślami. Robię to od dawna, stałam się mistrzem w oszukiwaniu samej siebie. Po wojnie nie pozwalałam sobie na przywiązanie do kogokolwiek, dlaczego w tym przypadku miało być inaczej? Ty też obiecywałeś jego brak. Dlatego nie pozwoliłam sobie na otwarcie tamtego pudełka, nadal chcę żyć nadzieją, że nie jesteśmy przegrani, nie złamaliśmy danego sobie przyrzeczenia. Do głowy przychodzi mi tylko jedno rozwiązanie – odciąć się od Ciebie, zakopać wszystkie wspólne wspomnienia w ogródku mojej świadomości, spalić wszystkie listy, wymazać czarnym atramentem Twoje imię. Tak jakby Twoja postać w ogóle nie grała roli w moim życiu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak ciężkie to będzie, ponieważ stałeś się jego częścią.
To niemożliwe co miłość robi z ludźmi, Teodorze.

     Pozbywam się wszelakiej korespondencji, która od Ciebie przyszła. Ale wiem, że Ty nie odpuścisz. Po części sprawia mi satysfakcję świadomość, że komuś na mnie zależy. Siódmego dnia po mojej decyzji pojawiasz się na moim ganku. Prowadzę walkę sama ze sobą, patrząc przez niewielkie okienko na Ciebie, niecierpliwie krążącego po werandzie. Emanuje od Ciebie złość, wiem to.
Po dłuższej chwili otwieram Ci drzwi, cała moja niepewność się ulatnia, postanawiam zgrywać twardą, zwłaszcza gdy bez zaproszenia wparowałeś do środka.
-Co ty wyprawiasz Granger? - pytasz, twardo patrząc mi w oczy. Mięknę, ale nie daję tego po sobie poznać.
-Nie wiem o co pytasz – odpowiadam, grając na zwłokę. Nie chcę przyznawać się, że widziałam pudełko, że wiem o jego uczuciach.
-Dobrze wiesz o czym mówię. Uciekłaś rano bez słowa, nie odpowiedziałaś na żaden list jaki ci wysłałem. Przecież mieliśmy układ.
-No właśnie, mieliśmy. Stwierdziłam, że nie ma sensu tego dalej ciągnąć i stosownym rozwiązaniem będzie zerwanie kontaktu.
-Boisz się. Boisz się, że się przywiążesz – syknąłeś, robiąc krok w moją stronę.
-Nie Teodorze, ja się nie przywiązuję – mówię ze spokojem, choć w środku mnie szaleje burza z piorunami.
-Co jeśli – wzdychasz – Co jeśli ja się przywiązałem? - pytasz cicho.
-To nie mój problem, nie takie były zasady – Twoje słowa uderzają we mnie, nawet nie wiesz jaki masz na mnie wpływ. Ale nadal gram, nadal nie dopuszczam do siebie prawdy. Prowadzę bezwiednie do tragedii.
-Spójrz mi w oczy i powiedz, że nie chcesz mieć ze mną nic do czynienia – mówisz twardo, postępując naprzód. Biorę głęboki oddech, zmniejszam i tak niewielki dystans między nami. Wypowiadam słowa, o które prosiłeś. Serce tłucze się jak szalone, obija o żebra w geście protestu, zaś umysł namiętnie próbuje mnie przekonać, że postępuję dobrze.
-Kłamiesz Granger, kłamiesz – na Twojej twarzy wykwitło niedowierzanie.
-Byliśmy na tyle silni, by to zacząć, bądźmy tak samo silni, by to zakończyć. Idź już, Teodorze.
Widzę ból na twarzy, którą boję się kochać. Wychodzisz spokojnym krokiem. Pozwalam sobie na łzy dopiero, gdy drzwi za Tobą zostają zamknięte z trzaskiem. Burza we mnie nadal szaleje, pochłaniając ze sobą serce, które pod wpływem uderzenia ostatniego pioruna, roztrzaskuje się w pół.
Minęły trzy dni. Trzy dni bez żadnej wiadomości od Ciebie. Trzy dni moich prób, by złożyć dwie połówki ze sobą. Powtarzam sobie, że nic dla mnie nie znaczyłeś, nic nie znaczysz. Ale powoli nie mam już siły, by chować się przed prawdą, która napiera na mnie ze wszystkich stron. Czwartego dnia odwiedza mnie Ginny. Postanawiam otworzyć się przed przyjaciółką.
-Hermiono, ty go kochasz – mówi, gdy kończę historię. I wtedy coś we mnie pęka. Jakby rozpędzony pociąg zwany uczuciem dobił we mnie na peronie Nott.
Nawet ci najbardziej zatwardziali w końcu poddają się miłości.

Piątego dnia postanawiam Cię odwiedzić. Przez dwie minuty stroję przed Twoją klatką schodową. Przez kolejne dwie sterczę przed mieszkaniem numer 4. Następne dwie: pukam zawzięcie. Czuję zrezygnowanie, ale w ostatniej chwili przypominam sobie, że posiadam Twój klucz, który kiedyś mi podarowałeś. Wchodzę ostrożnie, ale nie słyszę żadnych odgłosów dochodzących z głębi. Na garderobie nie wisi Twoja skórzana kurtka. Nogi niosą mnie do sypialni. Wszystko jest posprzątane, nic nie stoi na półkach, łóżko zaścielone. Powoli dociera do mnie, co zrobiłeś. Dostrzegam błękitną kartkę, odznaczającą się na zimowej bieli kołdry. Chwytam ją w drżące palce.

Droga Granger,
Tylko Ty masz klucze do mieszkania, dlatego Tobie zaadresowałem ten list. Nie wiem kiedy go przeczytasz lub czy w ogóle go przeczytasz. Postanowiłem wyjechać. Nie była to spontaniczna decyzja, planowałem to już jakiś czas temu, tyle że w Twoim towarzystwie. Nie próbuj mnie szukać, wrócę, gdy oduczę się struktury Twojej skóry, gdy zapomnę o Twoim zapachu, dotyku, dźwięcznym śmiechu. Wrócę, gdy oduczę się Ciebie kochać. Kiedy sobie to uświadomiłem? Całkiem niedawno. Wiesz dobrze, że nie jestem ckliwy, pisze mi się to z trudem. Choć nadal nie wierzę, że mówiłaś prawdę, że nic do mnie nie czujesz, przepraszam, że złamałem zasady układu. Polubiłem Twoje towarzystwo, nawet wtedy, gdy byłaś po prostu irytująca i przemądrzała.
Bądź szczęśliwa. Do zobaczenia w przyszłości.
Teodor.

-Ale ja nie będę szczęśliwa bez ciebie – mówię głośno, opadając na kolana. Nie płaczę, nie rzucam się w szale, to nie w moim stylu. Jedyne co czuję to pustka. Bo wiem, że od teraz nic nie będzie takie samo.

Złamane serce u tych, którzy bali się kochać powoduje trwałe uprzedzenie. Zaleca się stronić od miłości.

***

Na pierwszy ogień jak się domyśliliście poszło Teomione. Nie jest to jakiś wybitny utwór, ale muszę się jeszcze rozruszać. Publikuję na początku 2018 jako zapowiedź nowego, dobrego roku. 
Liczę na jakiś odzew, bo, ach, który autor tego nie robi. 
Życzę Wam Szczęśliwego Nowego Roku!
Z.

piątek, 29 grudnia 2017

Drugi początek z elementami trzeciego końca.

    Masa pomysłów, dotyczących tego jak zacząć, zalewa mi głowę, ale przyznam się, nie umiem zebrać myśli. Gubię się w tym, co chcę przekazać, jedyne co wychodzi spod palców to chaos.
Tak chyba się dzieje, gdy chcemy powiedzieć wszystko naraz, ale nie umiemy znaleźć odpowiednich słów. Od pisania stroniłam ponad rok, może dwa, zwalając wszystko na brak weny, a tak naprawdę problem tkwi nie w niej, a we mnie. Brak motywacji, brak wiary w siebie, a ponadto lenistwo – mieszanka wcale nie wybuchowa. Raczej zupełnie na odwrót. Zdarzało mi się leżeć w łóżku bez sił na to, by wstać i zgasić drażniące światło. Gdy do głowy przypadkiem napatoczył się nowy pomysł, ignorowałam go, nie zapisywałam, mając nadzieję, że utrzyma się na później w moim zakurzonym umyśle, ale gubił się gdzieś w najciemniejszych częściach głowy, tych najbardziej zabrudzonych, prawdopodobnie później zjedzony przez mary tam ukryte. Ale jak to mówią: nadzieja matką głupich. I leniwych też. Do tego dochodzą dwa blogi wiszące gdzieś w internecie, które mogły mieć całkiem niezłą przyszłość, ale ich autorka straciła zapał do skrobania po papierze, albo nowocześniej, klikania po klawiaturze.
Dopiero, gdy dwie całkiem bliskie mi osoby dosłownie postukały mnie po czole i kazały zabrać do roboty, ten kurz musiał gdzieś się ulotnić, odkrywając wyobraźnię w całkiem niezłym stanie. Oto jestem. Powiedzmy, że moim postanowieniem noworocznym... Albo nie, wszyscy wiemy jak one kończą; stłamszone, zapomniane, wyrzucone w kąt, łamane bez jakichkolwiek wyrzutów. Nie mają prawa bytu. Moim postanowieniem życiowym, bo nie mogę patrzeć na siebie w lustrze, wiedząc jak bardzo marnuję swój czas i chyba nawet talent, będzie osiągnięcie czegoś w dziedzinie pisania.
Ale baby steps jak to mówią. Żeby coś osiągnąć trzeba najpierw pracować. Ciężko pracować.
Wypełnia mnie teraz euforia, palce wręcz płyną po klawiaturze, bo wreszcie wypociłam coś więcej niż maksymalnie dwa rozlazłe zdania bez większego przekazu. Jak bardzo cliché może to zabrzmieć – pisanie sprawia, że jestem szczęśliwa, czuję, że znam swój cel. To uczucie podobne jest do tego, gdy otwiera się prezent na gwiazdkę i okazuje się, że to jest właśnie ta rzecz, o której marzyliśmy cały rok. Czuję się podekscytowana każdym kolejnym zdaniem, które już jest ułożone i gotowe do zapisania. Myśli wybiegają do przodu, ręce nie nadążają notować. Jedyne czego się boję to to, że nie zawrę tutaj wszystkiego co chciałam, a gdy oczy powędrują w górę, by jeszcze raz przeanalizować tekst, okaże się on godny jednego – zaznacz tekst, wytnij tekst, zamknij program, zapomnij o wszystkim.
Słowa płyną z serca do umysłu, z umysłu na wirtualny papier. Z jednej strony chciałabym, żeby ujrzał światło dzienne, a z drugiej strony po co. Tu znowu objawia się mój brak wiary w siebie (mama mówi, że mam go po niej, niedobrze) – co jeśli to wszystko nie jest na tyle dobre, co jeśli stać mnie na więcej, co jeśli ośmieszam się w ogóle próbując?
Chciałabym kiedyś poczuć, że osiągnęłam szczyt swoich umiejętności, abym mogła się położyć, zamknąć oczy i uśmiechnąć, dumna z siebie samej. To chyba najlepsze co człowiek może osiągnąć. Muszę się streścić, bo kończy mi się strona, a po rocznej przerwie nie chcę wypływać na głębokie wody – chyba zapomniałam jak się pływa. Ocean słowny jest bardzo głęboki.
Ciekawe po jakim czasie będę skłonna wyrzucić ten tekst do wirtualnego kosza, czując dreszcz zażenowania wzdłuż kręgosłupa podczas czytania.
Może wstawię go na bloga, bez żadnej obróbki, taki jak jest, gdy poczuję, że to czas na wielki powrót. Może powinnam zrobić to jeszcze przed nowym rokiem z racji tego, że mowa tu o postanowieniach? Moi czytelnicy (o ile tacy się ostali, ha) będą mogli mnie obrzucić pomidorami, nie będę miała im tego za złe.

   Czas na szybkie podsumowanie. Słuchajcie dzieciaki, jeśli któreś z Was to przeczyta, odsłoniłam tutaj kawałek siebie, zwykle tego nie robię, także proszę o odrobinkę wyrozumiałości. Jest chaotycznie, bez ładu i składu, może tak miało być. Pamiętajcie tylko, żeby nie brać przykładu z mojego zachowania przez ostatni rok. Jeśli w czymś czujecie się dobrze, nigdy tego nie porzucajcie.

***

Rok i 37 dni - tyle minęło od mojej ostatniej notki. Straszny wstyd, nie? 
W sumie nawet nie wiem do kogo kieruję swoje słowa i czy ma to sens, ale przyjaciółka powiedziała mi, że powinnam opublikować tekst jeszcze przed zakończeniem 2017 jako symbol końca i początku. Chyba trochę wydoroślałam przez ten czas, tak samo mój styl pisania. 

Historia Rose i Scorpiusa na razie pójdzie w zapomnienie. Nie usunę poprzednich postów, bo w przyszłości doprowadzimy ją do finału, ale jak na razie zamierzam skupić się na miniaturkach - żeby wrócić do wprawy, rozruszać pordzewiałe umiejętności, co Wy na to?

Serce mi strasznie bije, ale chyba potrzebowałam tej przerwy, żeby sobie uświadomić parę istotnych rzeczy. Nie chcę się za bardzo rozczulać, wszystko zawarłam powyżej. Nadal zostajemy przy tematyce Potterowskiej, może przeplatanej z wyrażaniem moich uczuć w podobny sposób jak tutaj. 
Zastanawiam się czy ktoś tu teraz jest, ale jakby nie patrzeć zaczynam od początku
Na początku stycznia opublikuję coś konkretniejszego, obiecuję.
Życzę dobrze spędzonego sylwestra :)
Z.
 (i jej wyrzuty sumienia)


wtorek, 22 listopada 2016

Rozdział VIII Od miłości nie uciekniesz


Początek grudnia

    Święta zbliżały się nieubłaganie. Błonia Hogwartu pokryły się niewielką warstwą lichego, białego puchu. Pierwszy śnieg nie lepił się zbytnio, ale to nie przeszkadzało uczniom w założeniu cieplejszych kurtek, czapek czy rękawiczek i wyjściu w celu wrzucenia komuś za kołnierz trochę zimnej masy. Rodzeństwo Harris jako pierwsze znalazło się przy drzwiach wyjściowych, chętne do zabawy. Ku uciesze miłośników zimy, z każdym dniem przybywało więcej śniegu. Oczywiście ta pora roku miała również swoich przeciwników. Oprócz Argusa Filcha, któremu błoto pozostawiane przez uczniów ani trochę nie poprawiało humoru i ponadto przysparzało więcej roboty, należał do nich  Scorpius Malfoy. Podczas gdy inni szaleli na dworze, on zdecydowanie bardziej wolał siedzieć przed kominkiem z kubkiem ciepłej skrzaciej herbaty, ewentualnie ze szklanką czegoś mocniejszego. Każdego Ślizgona, który wracał z czerwonymi policzkami i mokrymi ubraniami, obdarzał spojrzeniem pełnym dezaprobaty. Ale wiadomo, czasem nawet najtwardsi zawodnicy muszą się złamać i zmienić zdanie.
   Pewnego sobotniego ranka, gdy blondyn siedział na jednym z zielonych foteli z podręcznikiem od numerologii na kolanach, podbiegł do niego zziajany Zabini.
-Wstawaj Malfoy, robimy bitwę na śnieżki między Slytherinem a Gryffindorem, a naszego szukającego nie może tam zabraknąć! - oznajmił rozentuzjazmowany.
-Czy ty właśnie mi sugerujesz, żeby wyjść na tą zimnicę i to w celu wspólnej zabawy? - zapytał z politowaniem.
-Nooo, tak - odparł zbity z tropu Xavier.
-A co będę z tego miał? - podniósł prawą brew w sarkastycznym geście.
-Dobrą zabawę? - zaryzykował brunet.
-No chyba kpisz - prychnął Scor.
-No dobra, kupię ci coś w Miodowym Królestwie - chłopak skapitulował.
-Trzeba było tak od razu - uśmiechnął się zwycięsko Malfoy, wstając. - Daj mi moment, skoczę po kurtkę - poinformował przyjaciela, kierując się do dormitorium.
   Chwilę później znaleźli się na szkolnych błoniach, na których zabawa trwała w najlepsze. Powietrze wypełniały wesołe krzyki młodzieży, a biały krajobraz zmuszał do zmrużenia oczu. Zabini od razu wpadł w wir walki, ale Malfoy postanowił chwilę rozeznać się w terenie. Stwierdził, że jeszcze nigdy nie widział, by uczniowie kiedykolwiek tak dobrze się bawili i współpracowali. Nie zdążył skupić się na innych szczegółach, ponieważ poczuł uderzenie w ramię. Podniósł wzrok, by zobaczyć uśmiechającego się, otrzepującego rękawiczki czwartoklasistę. W odwecie schylił się, by uformować śnieżkę, ale gdy wrócił do pozycji stojącej, chłopaka już nie było. Ze zrezygnowaniem rzucił kulkę przed siebie. Nawet nie śledził trasy jej lotu, bo od razu się odwrócił. I natychmiast pożałował tej decyzji. Poczuł zimną, twardą masę, kruszącą się na jego czole. Resztki wpadły mu za koszulkę, topiąc się i wywołując nieprzyjemny chłód, rozchodzący się po całym ciele. Strzepując śnieg z twarzy, przed oczami mignęły mu rozwichrzone rude włosy. Już doskonale wiedział, kto odpowiadał za jego cierpienie.
-Weasley! - wrzasnął.
W odpowiedzi otrzymał tylko pisk dziewczyny. Ktoś wepchnął Rose twarzą w wielką zaspę. Rozpoznał w tym kimś Leondre Higgsa. Pokazał koledze kciuk w górę w geście aprobaty. I choć nigdy nie podejrzewałby go o kontakty z Rudą, zabawa zaczynała mu się coraz bardziej podobać.

****

-Dupek! - krzyknęła Gryfonka, gdy Leo poluzował uścisk i zdołała mu się wyrwać.
-To w ramach zemsty - odpowiedział jej blondyn, uśmiechając się sarkastycznie - Dlaczego uciekłaś? - Postanowił od razu przejść do sedna, ponieważ to była ich pierwsza okazja do dłuższej rozmowy od pamiętnego spaceru po lesie. Przy każdej poprzedniej możliwości, dziewczyna spławiała go, bądź wykręcała się obowiązkami. 
-Od kiedy interesuje cię integracja i tego typu rozmowy na śniegu? 
-Dużo o mnie nie wiesz. Może miałabyś okazje do lepszego poznania mnie, gdybyś wtedy NIE UCIEKŁA. - położył nacisk na ostatnie słowa. 
Odpowiedziało mu milczenie. 
-Bałaś się mnie? - żachnął się. 
Nadal bez odzewu. 
-Naprawdę? 
-Może nie ciebie, ale tego, że zaciekawiłeś mnie w jakiś sposób i zrobiłeś to specjalnie, żeby potem mnie do czegoś wykorzystać, czy coś... Kurde, na głos brzmi to jeszcze gorzej... Ale w każdym razie czasem bywam straszną paranoiczką, nie wiem skąd to sie wzięło, no i no... - Rose wyglądała niczym kilkuletnia dziewczynka, plącząca się w zeznaniach, po tym jak mama przyłapała ją na podbieraniu ciastek ze słoika. 
-Weasley, to jest najgłupsza rzecz jaką w życiu słyszałem. Czy ja ci wyglądam na mordercę? - spytał Ślizgon, powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. 
-No... nie - przyznała, nagle zaciekawiona przebarwieniem na lewym kozaku. 
-Możesz już na mnie spojrzeć. Nie miałem pojęcia, że tak łatwo da się ciebie zawstydzić. 
Ruda właśnie zdała sobie sprawę, że cała jej buta i pewność siebie gdzieś zniknęły i koniecznie musiała to nadrobić. 
-Bo się nie da - dumnie odparła, prostując się. Po czym odwróciła się i pobiegła do przodu, znikając w tłumie. 
-No właśnie widzę - mruknął Leo do siebie, odprowadzając wzrokiem dziewczynę.
Jeszcze sobie porozmawiamy, Weasley, nie odpuszczę ci tak łatwo - pomyślał. 
Chwilę potem poczuł jak ktoś wskoczył mu na plecy, jednocześnie wrzucając lód za kołnierz. W pierwszym momencie miał wrażenie, że to Rose w ramach odwetu, postanowiła zafundować mu trochę orzeźwienia. Nie był świadomy, że Gryfonka wróciła już do Hogwartu, trzęsąc się ze złości na samą siebie. 
Napastnikiem zaś okazała się Eliza Irvin - jego najlepsza przyjaciółka. 
-Co zrobiłeś Rudzince, że tak od ciebie uciekła? - spytała na powitanie. 
-Ciebie też miło widzieć El - zaśmiał się - Nie wiem, to pewnie mój urok osobisty tak działa - zironizował.
-Tak, jasne. Jesteś równie czarujący jak brodawka na nosie Filcha - na to stwierdzenie obydwoje skrzywili się z obrzydzeniem i pogrążyli się w dalszej konwersacji.

****

-Jestem idiotką! - po korytarzu na trzecim piętrze rozniósł się wściekły głos. Rose zmierzała zamaszystym krokiem w stronę Wieży Gryffindoru, trzęsąc się nie wiadomo czy ze złości czy z zimna.
-No z grzeczności nie zaprzeczę - zza zakrętu wyłonił się Hugo, uśmiechając się kpiąco.
-Spadaj młody, na gacie Merlina, albo pożałujesz - warknęła.
-Co ty taka nabuzowana, siostrzyczko? - spytał.
W odpowiedzi otrzymał oburzone fuknięcie, a Ruda odeszła, tupiąc.
-Kobiety... - mruknął sam do siebie.
Dziewczyna szła dalej, nie zwracając uwagi na otoczenie. W pewnym momencie poczuła jak coś odbija się od jej klatki piersiowej. Sama straciła równowagę, zataczając się lekko.
-Uważaj jak chodzisz! - usłyszała, kiedy strząsała włosy z twarzy. Rozejrzała się na około, spoglądając z góry na drobną blondynkę.
-Nie chcę cię martwić, ale to ty na mnie wpadłaś - odparła. Schyliła się, by podnieść zeszyt w czarnej oprawie, który musiał wypaść z rąk poszkodowanej. Ledwo musnęła go palcami, poczuła piekący ból, przez co spuściła go na posadzkę z głuchym stukotem. W tym czasie dziewczynka zdążyła się pozbierać i sama sięgnęła po notatnik. Podniosła go bez żadnych oporów. Rose zmarszczyła brwi, a Krukonka, co wywnioskowała po kolorze krawatu, odwróciła się, na pożegnanie obdarzając ją nienawistnym spojrzeniem niebieskich oczu.
-Dzieci... - szepnęła ze zniesmaczoną miną.
Gdy była już prawie przy portrecie Grubej Damy, usłyszała dziwny dźwięk. Podobny do tego, który słyszała pewien czas temu. Grzyb bardzo wolno rozrasta się w ścianach budynków. Kompletnie zapomniała o tym wszystkim i gdyby nie stan Albusa kompletnie by się tym nie przejmowała. Ale miała przeczucie, że ona będzie wyjątkowo w tą sprawę zaangażowana. Tylko kompletnie nie wiedziała jak ruszyć z jej rozwiązaniem. Dziwne wrażenie, że brakuje jej jakiegoś fragmentu wydarzeń z niedawnej przeszłości nie dawało jej spokoju. Mimo to, coś podpowiadało jej, że jedyne co na razie musi zachować cierpliwość i czekać. Ufając swojemu instynktowi, zignorowała szelest, choć serce biło jej szybciej przez całą końcową drogę do dormitorium.
-Hej - przywitała się z Zoey, ściągając z szyi szalik i pocierając nadal czerwone policzki - nie byłaś na zewnątrz?
-Nie, poszliśmy ze Skayem do kuchni po jakieś zioła, bo dostałam okropnego kataru. Ale widziałam, że gadałaś z Higgsem.
-Chyba nie można tego nazwać rozmową. Stchórzyłam kompletnie. - Rose nie czuła się komfortowo, rozmawiając o swoim nagłym braku odwagi, który objawiał się tylko w obecności tego jednego Ślizgona.
-Ty? To się dzieje tylko i wyłącznie w jednym wypadku. Jesteś przynajmniej zauroczona! - Garcia nie umiała powstrzymać uśmiechu. Taka Weasley nie była codziennym zjawiskiem.
-No chyba kpisz - żachnęła się jej przyjaciółka, czując jak nagle zrobiło jej się cieplej.
-Ja tam wiem swoje, a od miłości nie ucieknieeeesz - brunetka zdecydowanie dobrze się bawiła, czego nie można było powiedzieć o jej współrozmówczyni.
-To, że ty jesteś ostatnio jakaś uduchowiona przez Notta, nie znaczy, że wszystkim się to udzieli - burknęła Ruda, kładąc się na łóżko - Z resztą nie mam czasu bawić się w takie rzeczy - stwierdziła, zamykając oczy.
Nie śniło jej się nic, co było dla niej nowością, bo przez ostatni tydzień miewała dziwne sny. Wyginając plecy w łuk i ziewając, spostrzegła, że na zewnątrz już jest ciemno. No tak, uroki zimy. Nie fatygując się, by nawet poprawić ubranie czy włosy, zeszła do Pokoju Wspólnego. Od razu zauważyła grupkę swoich przyjaciół, siedzącą na ich regularnym miejscu przy kominku. Uśmiechnęła się i dołączyła do nich, zajmując fotel obok Felixa. Rozmawiali i śmiali się beztrosko. Mimo zauważalnej nieobecności Ala spędzili bardzo miły wieczór. Śnieżyca szalała za oknem, a płatki śniegu zostawały na szybie, by po chwili stopnieć i ustąpić miejsca kolejnym. Wydawało się, że nic nie może zachwiać spokoju, który dziś zapanował w Gryffindorze. A jednak. Młoda Lily Potter wbiegła do pomieszczenia, zziajana i blada jak ściana.
-Astrid... - wydyszała - Astrid jest w Skrzydle Szpitalnym. Chyba stało się jej to samo co Albusowi...

****

Zapomnienie. W czarodziejskim świecie jednym z trwałych sposobów jest użycie zaklęcia Obliviate. Ile bym dała, żeby na duchach można było stosować uroki. Bez zastanowienia zdecydowałabym się na wyczyszczenie moich wspomnień.  Pragnę, aby w moim umyśle powstała wielka, czarna dziura, nie ważne za jaką cenę. Tymczasem muszę płacić za swoje czyny za życia, a teraz również za swoje tchórzostwo. Dzięki swoim umiejętnościom, sprawiłam, że Dwójka Wybranych zapomniała, co zrobiłam. Ale jestem świadoma, że nie zlikwiduję tego co nieuniknione, a nie mogę odwlekać tego w nieskończoność. 
Moje przestępstwo jest zapisane na kartach historii i nigdy nie zostanie zapomniane. Teraz tylko kwestia czasu, kiedy Oni dojdą do tego i będą wiedzieli co robić. Ah, ile bym dała, żeby popaść w zapomnienie i zaznać spokoju. Mimo tego, że wiem, że to niemożliwe. Nie do spełnienia. Pamiętajcie, że każdy czyn, zwłaszcza ten wypełniony nienawiścią, ma wpływ na przyszłość, bo inaczej będziecie cierpieć jak ja. 

****

Nie komentuję tej przerwy. Rozdział nie należy do długich, ale cieszę się, że coś napisałam, bo zmagałam się z ogromną blokadą. Muszę Wam powiedzieć, że mam tyle pomysłów na zakończenie, a jeszcze dobrze się nie zaczęło, haha.
W każdym razie chciałabym dodać tu w następnej notce moją pracę, którą oddałam na konkurs w szkole. Polegał on na napisaniu nowego zakończenia do wybranej książki, a ja wybrałam właśnie Harry'ego, prawdopodobnie przez sentyment. Pani bardzo spodobało się to, co napisałam, dlatego myślę, że warto byłoby również zamieścić to tutaj, chociaż jeszcze muszę się zastanowić czy to dobry pomysł. Co myślicie?
Ściskam ciepło! Z. 

piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział VII Zostawił cię bez słowa?

 Jest we mnie morderczyni, ukryta za obojętnością. 
Nikt nic o mnie nie wie, udaję tą, którą nie jestem. 
Przemawia przeze mnie nienawiść do nacji ludzkiej, ale tłumię ją tak, by nikt nic nie słyszał. 
Tylko, gdy zaczynam pokaz, pozwalam jej działać, by ofiara ją słyszała. To nie robi różnicy, skoro i tak umrze. 
Niewiele mam lat, a przeszłam więcej niż niejeden dorosły. To dlatego pozwoliłam jej mnie opanować. Na razie ze mną współpracuje, ale powoli zaczynam tracić kontrolę. Wiem, że im szybciej to skończę, tym będzie lepiej, ale ja nie chcę. Nie chcę kończyć, choć wolę nie ryzykować tego, by inni usłyszeli tą nienawiść krzyczącą przeze mnie.  
Skończę to co zaczęłam. Będę kontynuować. Nie mam wyjścia. Bo nienawidzę ludzi. 

Te słowa zapisała w swoim zeszycie, który zamknęła, zabezpieczyła zaklęciem i schowała za szafkę. Tam nikt go nie znajdzie, bo jej współlokatorki się do niej nie zbliżały na więcej niż  pół metra. Z resztą, nikogo by bliżej nie dopuściła. Tym lepiej dla niej i jej nienawiści.

***

Była bardzo dumna z wykonanej pracy. Niepotrzebnie wraz z współorganizatorkami tak się martwiły. Weasley świetnie bawiła się na jej imprezie urodzinowej. Z resztą nie tylko ona. Xavier przesadził z Ognistą, przez co około pierwszej w nocy zabawiał innych gości, tańcząc na stole. Jej też się nie nudziło. Na jakiś czas przestała się zamartwiać codziennością, matką, Tristanem. Zoey spędziła pół wieczoru ze Skayem, a drugą połowę razem z Rose. Nawet Scorpius zapomniał na moment o wspólnym sporze i zaproponował Rudej jeden taniec. Już wstawiony Zabini postanowił porobić zakłady, ponieważ stwierdził, że taka relacja jak ich, nie skończy się niczym innym jak gorącą miłością, gdyż obecność tego drugiego stała się dla nich codziennością. Sel postanowiła, że nie zapomni tych słów do końca życia. Ale chcąc nie chcąc musiała przyznać, że oboje świetnie tańczyli. 

***

Od lat prowadzili wojnę, w której bronią były słowa. Strzały, jak na każdej bitwie, czasem były celne, czasem chybiły. Jednak każda wojna musi się kiedyś skończyć, prawda? Czy między Scorpiusem i Rose na to się zanosiło? Chyba nie...
-Na miejscu twoich rodziców, przy pierwszej sposobności wysłałbym cię na księżyc!
-A ja sprzedała arabom! Albo oddała za wielbłąda, byłby bardziej przydatny!
Nie każdy konflikt zbrojny jest przemyślany. Nikt nie przejmuje się ilością ofiar, zaślepiony pragnieniem wygranej.
-Nie zniosę chwili więcej w twoim towarzystwie!
-A ja mam wrażenie, że na siłę go szukasz, wariatko!
Jak wiadomo, od ogniska jatki trzeba się trzymać jak najdalej, by nie zostać poważnie zranionym.
-Eee... Ruda, mogłabyś mi powiedzieć czy...
-Nie widzisz, że jest zajęta?!
-Nie teraz, ślepy jesteś, rozmawiam!
Taa... Gdyby ktokolwiek użył teraz powiedzenia "Kto się czubi, ten się lubi", mógłby zginąć pod ostrzałem ostrych, śmiercionośnych słów.
Morał z tego taki, choć nie rymowany, nie przeszkadzaj lwom, gdy dyskutują z wężami.

***

Koniec listopada
   Zima zbliżała się nieubłaganie szybko. Za tydzień miał się odbyć mecz Ślizgonów i Puchonów, kończący ten sezon. W tabeli na razie przewagę mieli Gryfoni, ale wszystko mogło się zmienić po nadchodzącej grze.
  Pewien blondyn siedział na trybunach, przyglądając się trwającemu treningowi. Na kolanach spoczywał mu szkicownik. Przy rysowaniu towarzyszył mu szum wiatru i krzyki zawodników. Chyba jednak miał problem z koncentracją nad pracą, ponieważ co jakiś czas podnosił brązowe oczy, które spoczywały na jednej z zawodniczek, śledząc ją uważnie. Uśmiechnął się, gdy dziewczyna zaczęła parodiować kapitana drużyny, latając za nim i strojąc głupie miny. Eliza, bo tak nazywała się ścigająca Slytherinu, była jego przyjaciółką od pierwszej klasy. Miał z nią najlepsze kontakty ze wszystkich ślizgońskich dziewczyn. Nie krytykowała jego pasji, czasem starała się czegoś od niego nauczyć, a on próbował od niej. Byli jak dwie połówki jabłka, które połączyła braterska miłość.
Większość swojego czasu spędzał na spacerach, rysowaniu oraz grze na gitarze. Wśród niektórych uczniów uchodził za tajemniczego, a kilka razy spotkał się z opinią buntownika. Może i coś w tym było...
W pewnej chwili jego uwagę przykuły rude włosy, który wyróżniały się z całego szarego krajobrazu. Odwrócił głowę od boiska i spojrzał w stronę właściciela płomiennej czupryny. A właściwie właścicielki. Dziewczyna zmierzała w stronę Zakazanego Lasu, jego ulubionego miejsca na wędrówki. Postanowił pójść za nią. Odłożył zeszyt i ołówek, pomachał Elizie i zszedł z trybun. Cicho podążał krok w krok za Rudą. Nie śledził jej, chciał tylko zobaczyć co planuje zrobić. Trzymał się w bezpiecznej odległości, ale w chwili gdy dziewczyna zatrzymała się i zaczęła rozglądać, podszedł bliżej.
-Zgubiłaś się? - zapytał.
Uczennica odwróciła się natychmiast, mierząc w jego pierś różdżką. Jej twarz wyrażała złość i jednocześnie przerażenie. Poznał w niej Rose Weasley z Gryffindoru.
-Dobra reakcja, ale ja chciałem być tylko miły - zaśmiał się.
-Po co za mną poszedłeś?
-Chciałem zadbać o twoje bezpieczeństwo, ale jak widać sama potrafisz je sobie zapewnić - powiedział, drapiąc się po karku.
-Pytam serio - warknęła, spuszczając magiczny patyk.
-A ja odpowiadam serio. Zaciekawiło mnie to, że ktoś również udaje się tu na spacery i postanowiłem sprawdzić, czy dasz sobie radę.
-Już sprawdziłeś, radzę sobie świetnie. A teraz czy mógłbyś zostawić mnie w spokoju? - spytała, schylając się i dotykając opuszkami palców ziemi, na której rosło coś fioletowego. Nie chcąc wdawać się w dalsze dyskusje, Ślizgon odszedł, czując na plecach palący wzrok Gryfonki.

  W ciągu tego tygodnia wpadł na nią jeszcze kilka razy, ale mijali się bez słowa, utrzymując długi kontakt wzrokowy. Coraz częściej przyłapywał się na szukaniu jej w tłumie. Zaintrygowało go jej podejście do niego, gdyż uchodziła za życzliwą czarownicę, a potraktowała go niezbyt ciepło. Dopiero na meczu miał okazję skonfrontować się z nią na dłużej. Znów zmierzała w stronę Lasu. Wiedział, że Irvin będzie na niego zła, ale ciągnęło go do rozmowy z Weasley. Nie zważając na jęki niezadowolenia znajomych z domu, przecisnął się przez cały rząd i wybiegł na trawę. Idąc za nią, znalazł się tam gdzie ostatnio. Odezwał się, gdy stała do niego tyłem, patrząc na korony drzew.
-Czemu nie ma cię na meczu? Powinnaś obserwować przeciwników, nie uważasz?
-Dlaczego ty nie kibicujesz swojej drużynie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, odwracając się.
-Uznałem spacer z tobą za ciekawszy - blondyn ruszył przed siebie. Rose skierowała się za nim, chcąc dowiedzieć się więcej o tajemniczym chłopaku.
-Chyba oszalałam - mruknęła do siebie - Chodzę po Zakazanym Lesie ze Ślizgonem, którego imienia nawet nie znam!
-Leondre Higgs, miło mi.
-Czemu nigdy nie widzę cię na lekcjach? Bo jesteś na siódmym roku, prawda?
-Czasem warto się rozejrzeć trochę dalej, Weasley.
Dalej wędrowali przez kręte ścieżki w milczeniu. Gryfonka co jakiś czas zerkała w górę, patrząc na przystojną twarz Leo.
-Przestaniesz tak na mnie patrzeć? - zapytał, tłumiąc uśmiech.
-Gdzie idziemy? - znów zignorowała jego wypowiedź.
-Przed siebie - odparł.
-Tak bez celu?
-Weasley, czy ty każdą czynność musisz mieć wcześniej zaplanowaną? Nigdy nie robisz niczego spontanicznie? Zawsze podróżujesz od punktu A do punktu B? - tym zamknął jej usta.
Czy zrobiłam się zbyt ufna? Może nie powinnam za nim iść, jeszcze mnie zaprowadzi gdzieś i zostawi samą, albo co gorsza zrobi krzywdę... Hola, w jakim świecie ja żyję? Nie wszyscy na każdym kroku chcą mnie zabić... 
-Poczekaj tu chwilę - usłyszała, po czym Higgs zniknął jej z pola widzenia.
Wiedziałam, wiedziałam! Moment... Jestem na tej polanie, na której kiedyś byłam z Malfoyem. Wiem jak stąd wrócić. Dobra, zmywam się. 
Rozglądając się jeszcze za chłopakiem, wróciła na błonia i udała do zamku.

-Patrz Weasl... - urwał - Weasley? Gdzie ty jesteś, dziewczyno? - Leo wyłonił się zza drzew trzymając w dłoni srebrny kwiat, chcąc pokazać go towarzyszce, ale nigdzie nie widział właścicielki rudego warkocza - Cholera! Czy jestem taki straszny, że wszyscy ode mnie uciekają? A może coś jej się stało? Ale to niemożliwe, w dzień jest tu spokojnie... - rzucił roślinę na ziemię, nie patrząc na nią więcej i ruszył na skraj lasu. Natomiast kwiat zaczął gnić. Najpierw sczerniały jego płatki, potem łodyga, na końcu liście. Czy to przez małe fioletowe grzybki rosnące w runie?

Mecz się skończył i tłum kibiców wysypał się na hogwarckie łąki. Wmieszała się w tłok. Mocniej zawiązała czerwono - złoty szal i stłumiła przekleństwo. Jak mogła być taka naiwna i zagłębiać się w zakazane miejsca ze Ślizgonem, którego nawet dobrze nie znała? Zrobiło jej się przykro. Zdążył ją zaintrygować swoją postawą. Ale już nic nie mogła z tym zrobić. Postanowiła odwiedzić Albusa w Skrzydle, ponieważ za niedługo miał zostać przeniesiony do domu, do Doliny Godryka. Chciała się z nim pożegnać i obiecać, że rozwikła zagadkę trucizny. W ten sposób też mogła odwrócić myśli od pociągającego blondyna.

Nie dostrzegł jej w tabunie hogwartczyków. Kopnął z wściekłości kamień leżący nieopodal. Odwaga Gryfonów... Zostawił ją na moment, a ona zwiała. Czy każdą znajomość musiał psuć? Przecież nie mógł tego tak zostawić. Postanowił, że mimo wszystko porozmawia z nią przy najbliższej okazji.
Po chwili wędrówki, z rękami w kieszeniach dżinsów, wkroczył do Pokoju Wspólnego Slytherinu, gdzie w najlepsze trwały przygotowania do imprezy.
Już miał wchodzić po schodach, prowadzących do dormitorium, gdy podeszła do niego przyjaciółka.
-Nie było cię na meczu - powiedziała, oskarżycielsko wbijając długi paznokieć w jego mostek.
-Wiem - odparł lakonicznie. Nie miał ochoty na rozmowy.
-Było coś ważniejszego?
-Widocznie tak. Przepraszam El, ale nie mam ochoty na rozmowy.
-Nawet nie spytasz jak mi poszło!
-Bo wiem, że poszło ci świetnie, jak zawsze. Przecież wygraliście - rzucił przez ramię, po czym wspiął się po stopniach i zniknął za drzwiami sypialni.

-Hej Albus - szepnęła, pochodząc do łóżka kuzyna. - Tyle się dzieje bez ciebie, wiesz?
Usiadła na białym taborecie, stojącym obok i ujęła bladą rękę chłopaka. Zaczęła mu opowiadać o tym, czego się do tej pory dowiedziała, o balu i mgle, o quiddichu, jej urodzinach, nawet o Leondre. Wspomniała też, że będzie za nim strasznie tęsknić i przyjedzie do niego na święta. Gdy mówiła, po piegowatym policzku spłynęła jej pojedyncza łza, która spadła na bladą dłoń Ala.
-Przepraszam - wyjąkała, zasłaniając ręką usta. Wstała. Obdarzając czarnowłosego ostatnim spojrzeniem, wyszła z pomieszczenia. Otworzyła drzwi i prawie na kogoś wpadła.
-Marina! Nie zauważyłam cię!
-Luz, Ruda, nie spinaj, nic mi nie jest. Ale tobie chyba tak. Widziałam cię z Higgsem podczas meczu, a teraz chodzi struty, z tobą chyba też nie w porządku. Co mu zrobiłaś?
-JA?! Nic! To on mnie zostawił w środku lasu, co miałam robić? Wróciłam szybko do szkoły.
-Zostawił cię bez słowa?
-No nie, powiedział, że mam mu dać chwilę - zmieszała się.
No właśnie! Nie przyszło ci do głowy, że mógł wrócić lada moment? Ile czekałaś? - blondynka uniosła jedną brew w ironicznym geście.
-Nie czekałam. Ale skąd wiesz, może po prostu chciał, żeby coś mi się stało?!
-Weasley, ja nie wiedziałam, że ty masz aż takie problemy z myśleniem... Mogłaś chociaż dać mu tę chwilę. A swoją drogą, nie wiedziałam, że się z nim zadajesz.
-Nie zadaję! - żachnęła się.
W odpowiedzi otrzymała śmiech przyjaciółki, która odeszła, kręcąc głową.
Może faktycznie, mogłam się zastanowić, zanim... uciekłam. Porozmawiam z nim później. 
Z takim postanowieniem, wróciła do Wieży Gryffindoru, usiadła na kanapie i zatopiła się w myślach.


***

Smutek. Przeciwieństwo szczęścia. Uczucie, które w większym natężeniu potrafi zniszczyć człowieka. Ściska od środka, wypełnia każdą komórkę ciała. Często towarzyszy mu płacz. Ja byłam smutna całe życie. Nie... To zbyt łagodnie powiedziane. Byłam załamana tym, jak potoczył się mój los. Źle nim pokierowałam, dlatego teraz jestem, tu gdzie jestem. Ale jak już wspominałam, chcę wszystko naprawić. Gdy tylko zbiorę się na odwagę i pokonam smutek... Obiecuję...


***


Witam! :)
Znowu trochę przerwy było, eh, naprawdę przepraszam, tyle miałam na głowie...
Rozdział nie należy do najdłuższych, ale chyba nie jest najgorszy. 
To teraz tak:
Budzimy Albusa? Czy posyłamy do domu? 
Ta jedna rzecz może zależeć od Was.
PS. Zmieniłam tytuł bloga;)
Zostawiam opinii i Wesołych Świąt! 
Z. 

czwartek, 29 października 2015

Miniaturka Newtmas (Więzień Labiryntu)

  Miniaturka, swoją drogą baaardzo krótka, dotyczy parringu z trylogii "Więzień Labiryntu" autorstwa Jamesa Dashnera. 
Wiem, że blog jest o innej tematyce, ale nie miałam tekstu gdzie zamieścić, a chciałam się nim podzielić.
One shot zawiera istotny spojler, więc jeśli nie czytaliście trzeciej części lub nie chcecie go poznawać, odradzam lektury. Zaś jeśli nie macie nic przeciwko zapoznaniu się z nim, bądź jest on Wam znany, zapraszam serdecznie :). Prosiłabym o szczere opinie, może naskrobałabym jeszcze coś podobnego, ale znacznie dłuższego. 
Ah, jeszcze jedno. Parring jest homoseksualny. Uprzedzam, gdyby ktoś miał jakieś zastrzeżenia. 
Zaś co do rozdziału, to jest w tworzeniu, ostatnio znów miałam zastój. 
Nie przedłużając:

Miniaturka Newtmas 
"Zbrodnia"

Patrząc przez okno, zastanawiając się, czy dobrze robi, jego wzrok padł na skupisko Poparzeńców. Wszystko byłoby w porządku, ale jego uwagę zwrócił jeden osobnik, wyraźnie odstający od reszty. Musiał się chwilę przyjrzeć, by załapać, kogo znalazł. 
To był on. Newt. Jego Newt. Nie mógł się mylić, jego sylwetki nie pomyliłby z nikim innym. 
Bez chwili zastanowienia, kazał zatrzymać pojazd i wyskoczył z auta. Powoli, chwiejnymi krokami, jakby chłopak miał zaraz zniknąć, a jego postać była tylko fatamorganą, posuwał się w jego stronę. Po przejściu połowy dystansu, zatrzymał się i wyciągnął rękę do przodu.
-Hej. To ja, Tommy. Tęskniłem. 
Odpowiedział mu sarkastyczny, chory śmiech. 
-Nie pieprz głupot. Jeszcze kilka dni temu dałeś mi do zrozumienia, że zignorowałeś mój list, bezczelnie prosząc mnie, żebym wrócił z tobą. Oczekujesz ode mnie, że teraz rzucę ci się w ramiona? Chyba kpisz. Zrób to, o co prosiłem, inaczej ja zabiję ciebie! - krzyknął, pokonując dzielącą ich drogę i przewracając go. Sam zawisnął nad nim, a ich ciała dzieliły centymetry. Dla Thomasa była to najboleśniejsza chwila w jego życiu. Uporczywie wmawiał sobie, że blondyn tak nie myśli. 
-Nie mogę tego zrobić. Pamiętasz, jak podczas Prób na Pogorzelisku, gdy nie umieliśmy spać, liczyliśmy gwiazdy? - zaczął Thomas -  I jak zastanawialiśmy się "Co by było gdyby..."? I jak podczas jednego z naszych spacerów po Strefie wpadłem do dołu wykopanego przez Grabarzy? Śmiałeś się ze mnie przez następny tydzień. 
-NIE  CHCE TEGO SŁUCHAĆ! ZABIJ MNIE, CHOLERA! 
-A ten czerwony szalik, który masz na szyi? To ja go znalazłem i kazałem ci założyć, bo stwierdziłem, że będzie ci w nim dobrze - Thomas panicznie szukał argumentów - Ufasz mi prawda? To mnie dałeś tę cholerną karteczkę, a ja obiecałem, że cokolwiek by to nie było, zrobię to. Wiem, zawiodłem. Ale nie każ mi wspominać tego wszystkiego bez ciebie! - odetchnął histerycznie. Nigdy w życiu nie pragnął czegoś tak bardzo, jak tego by Newt ustąpił i zgodził się z nim pójść. Choć wiedział, że to niemożliwe, łapał się tej myśli, jak tonący brzytwy. 
-NIE MOGĘ! ZRÓB TO, TCHÓRZU. WYWIĄŻ SIĘ! - w głosie blondyna słychać było rozgoryczenie. Nagle zmiękł, rozluźnił uścisk, a jego oczy zaszkliły się, jakby przypomniał sobie wszystko, o czym Thomas wcześniej mówił. 
-Proszę, Tommy. Proszę - jego głos złagodniał.
-Jeśli muszę to zrobić, chcę odejść razem z tobą. Stary, nie wyobrażam sobie, wstawać codziennie rano, z myślą, że ciebie już nie ma. I to przeze mnie. 
Z sercem opadającym w czarną otchłań, nie dając mu chwili na odpowiedź, Thomas pociągnął za spust broni, którą trzymał. W tym samym momencie jego ciałem wstrząsnęły dreszcze, a ciepłe łzy zaczęły skapywać na policzki, tworząc lśniące ślady na brudnej twarzy. 
Na czworakach podszedł do zwłok chłopaka, odrzuconych siłą strzału, i ujął jego dłoń. Dłoń nie raz obejmującą jego szyję, wielokrotnie machającą do niego, dłoń mierzwiącą jego włosy. Złapał za pistolet, którym popełnił największą zbrodnię i przystawił do własnej skroni. Chciał wrzeszczeć z bezsilności i obrzydzenia do samego siebie. Chciał to zrobić, bo był cholernym egoistą, pieprzonym krótasem, zbyt słabym, by poradzić sobie z wyrzutami sumienia i uczuciami. To go przerosło. Chyba każdy ma jakąś granicę, po której przekroczeniu, zdaje sobie sprawę, że po tym wszystkim co przeżył i tak jest beznadziejnie.
Nawet na ułamek sekundy nie pomyślał o Minho. O Lawrence'u, patrzącym na to wszystko. Ani nawet o całej wymierającej nacji ludzkiej. 
-Kocham cię, Newt... - po tych słowach wystrzelił. Drugi huk zwrócił uwagę grupki poparzeńców, stojącej nieopodal. Odwrócili się na tyle szybko, by zobaczyć ciało, upadające z głuchym łoskotem na piach. 
Thomas spełnił jedno swoje marzenie. Umarł, przy boku swojego przyjaciela, bez którego nie wyobrażał sobie dalszego życia. A czerwony szalik Newta powoli nasiąkał krwią ich obydwu. 
Jak to możliwe, że miłość może zrobić z człowiekiem tak paskudne rzeczy?

Miałam moment poważnego zawahania, ale opublikowałam, eh. 

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział VI Może zostaniemy parą?



Dzień balu, środa. 
-Gdzie są moje kolczyki?
-Czy ktoś widział  gdzieś czarne szpilki?
-Hej, mogę pożyczyć tą spinkę? 
-O nie, poszło mi oczko w rajstopach! 
W dormitorium siódmoklasistek z Gryffindoru od godziny panował chaos. Do balu pozostało już naprawdę niewiele czasu i nawet Rose, która jeszcze przed momentem leżała na łóżku, czytając, wstała i rozpoczęła przygotowania. Dziewczyny nie wiedząc, że na dole czekają na nie partnerzy, nie zamierzały jeszcze bardziej wariować, ze świadomości o ich zniecierpliwieniu. 

-Merlinie, ileż można się ogarniać? - zawył Felix, siadając na kanapie, nie zważając na swój garnitur i możliwość wygniecenia go.
-Stary, będzie warto - wtrącił Max, czekający na Mey, mieszkającą z Weasley i Zoey. Nie brzmiał przekonująco, mimo tego, że bardzo się o to starał.
W Pokoju Wspólnym zbierało się coraz więcej młodych mężczyzn ze znudzonymi minami. W pewnym momencie, z wąskiego przejścia wyłonił się Nott, na razie jedyny Ślizgon w pomieszczeniu.
-Jeszcze nie zeszły? - przywitał kolegów.
-Nie, i na to się nie zanosi - po otrzymaniu niesatysfakcjonującej odpowiedzi, westchnął.
Wydawało się, że minęły wieki, zanim Longbottom zawołał:
-Schodzą! 
-Chyba się zakochałem - jęknął Fox, zobaczywszy swoją towarzyszkę, w krótkiej, rozkloszowanej, białej sukience, zdobionej motywem kwiatowym. We włosy, uczesane w fantazyjny kok, wpięła spinkę w kształcie złotego znicza, zaczarowanego tak, by trzepotał małymi skrzydełkami.
Za nią, patrząc pod nogi, szła Zoey, w złotej sukni, podkreślającej jej ciemną karnację. Na stopach miała tego samego koloru pantofelki, o które zabiegała od samego początku roku.
Chwilę później, po poręczy zjechała Ruda, w swojej ślicznej niebieskiej kreacji. Po drodze spadł jej but, dlatego musiała wejść po niego i zejść, tym razem uważając.
-Nie pasujemy do siebie - stwierdził ze smutkiem blondyn wskazując na swój krawat, mieniący się czerwienią.
-Za to będziesz świetnie pasować do Malfoya - wtrącił Nott, wychylając się w ich stronę.
Zignorowała go z klasą, prosząc towarzysza o skierowanie się na korytarz.
Wchodząc na Salę zaparło jej dech w piersiach. Oczywiście wiedziała, jak wszystko będzie wyglądać, ponieważ sama była jedną z organizatorek, ale nauczyciele dodali parę elementów od siebie. W oknach porozwieszane były migoczące w delikatnym świetle pajęczyny. Nad sklepieniem unosiły się wysokie świece i wydrążone dynie. Co jakiś czas, na ścianach pojawiały się pełzające pająki, które szybko znikały, by nie siać większej paniki wśród arachnofobików. Przy samym parkiecie, unosiła się tajemnicza para, wypełniająca pomieszczenie zapachem dyń i lasu. W kątach stały stoły z przekąskami, przykryte fioletowymi lub czarnymi obrusami. Całość dawała świetny efekt.
-Witam wszystkich na tegorocznym balu halloweenowym - po sali poniósł się głos profesor Gardener, nauczycielki runów - Chciałabym poinformować, iż impreza będzie trwała do godziny drugiej, a państwo są jutro zwolnieni z zajęć. Nie będziemy was pilnować wiecznie, tylko co jakiś czas pojawi się któryś z profesorów, by sprawdzić, czy macie się dobrze. To wszystko, życzę miłej zabawy.
Gdy zeszła z podwyższenia, rozbrzmiał kawałek Fatalnych Jędz i wszystko oficjalnie się zaczęło.
Pierwsi na środek wyszedł Scorpius z Adelaide Kane - drobną, blond Ślizgonką. Dziewczyna miała czerwoną sukienkę, a Malfoy niebieski krawat, tak jak mówili chłopcy. Weasley z niezadowoleniem stwierdziła, że los płata jej figle. Choć w podświadomości może i chciała zatańczyć ze Ślizgonem, bo z tego co widziała był bardzo dobrym tancerzem.
-Mogę panią prosić? - z zamyślenia wyrwał ją Fox, stając przed nią z wyciągniętym ramieniem. Przyjęła propozycję z chęcią, ponieważ teraz grali jej ulubiony kawałek Jadowitych Węży.

***

-Sel? 
-Tak Astrid? - bez podnoszenia oczu poznała przyjaciółkę. 
-Tristan naprawdę żałuje. 
-Robisz za jego adwokata? - spytała z przekąsem. 
-Nie, po prostu się o niego martwię. Chodzi ostatnio przygaszony i mało kogo do siebie dopuszcza, zwłaszcza po tym, jak odrzuciłaś jego zaproszenie.
Finnigan z westchnieniem uniosła głowę znad miski z nietoperzowymi paluszkami i poszukała wzrokiem Harrisa. Po zlokalizowaniu go uśmiechnęła się ironicznie i prychnęła:
-Nie wygląda na smutnego.
Młodsza Krukonka odwróciła z zaskoczeniem głowę. Jej brat stał przy scenie razem z Crissą, której tak podobno nie lubił, i najwyraźniej świetnie się bawił. Boott była śliczną dziewczyną, ale nie grzeszyła inteligencją. Miała szalenie kręcone włosy, pełne usta, intensywnie niebieskie oczy i piegi, ale to nie rekompensowało jej częstych głupich zachowań. Najwyraźniej i w Ravenclawie występują wyjątki. 
-Okej, poddaję się - stwierdziła As ze zrezygnowaniem, co Selene zareagowała szczerym śmiechem. 
-Na niektórych nie ma rady i tyle...

***

-Wyglądasz jak księżniczka - mruknął. 
-Ale gdzie jest mój książę? - zachichotała, patrząc mu prosto w oczy.
-Stoi przed tobą, to takie trudne do zauważenia? 
-Gdzie zgubiłeś konia, książę? 
-Nie wystarczy miotła? - zapytał z rozczarowaniem.
-Miotła a wierzchowiec to chyba jednak różnica, nie wiem czy mnie przekonasz... - droczyła się Zoey.
Brunet pochylił się i delikatnie pocałował towarzyszkę. Ta wplotła palce w jego włosy, nie chcąc by przerywał. Gdy obydwóm zabrakło tchu, odsunęli się nieznacznie, a Skay zapytał:
-To co, może być ta miotła? 
-Jeśli mnie będziesz tak częściej przekonywał, to jak najbardziej - powiedziała, tuląc się do niego. 

***

-Wiesz co, Riviera? Skoro Nott ma Garcię, Malfoy Weasley, to może my zostańmy parą? 
-Chyba cię posrało, Zabini. Ja nie wiem co się tworzy w tej twojej mózgownicy, ale... - przerwała, widząc jak Xavier porusza sugestywnie brwiami - Kretyn! 
-Jeszcze będziesz za mną szaleć, skarbie... 
-Nigdy! - krzyknęła bojowo, wyrywając się z jego objęć. 
-Ostra jest... Tym lepiej - westchnął do siebie, podchodząc do stolika. 

***

-Scorpius, w ogóle mnie nie słuchasz! 
-Co? Ah, słucham, zamyśliłem się - stwierdził, zrezygnowany, odrywając wzrok  od Rose, której się przypatrywał.
-Cóż jest takiego ciekawszego ode mnie? - syknęła, obracając się - Weasley?! Naprawdę?! 
-Patrzałem i myślałem, jak beznadziejnie wygląda i bezcześci piękny kolor niebieski - stwierdził spoglądając wymownie na swój krawat. W rzeczywistości, musiał stwierdzić, że Ruda wyglądała niezaprzeczalnie dobrze.
-No dobrze... Wyjdziemy na zewnątrz? - spytała nonszalancko. 
Jako że Malfoy był tylko facetem, źle mu było odmówić. Dał się poprowadzić blondynce, a w głowie tworzyły mu się różne, nieprzyzwoite obrazy.

***

    Rose wyszła z sali, by zaczerpnąć powietrza, którego brakowało w środku. Gdy tańczyła z Lucasem drugi taniec tego wieczoru, było już grubo po północy. Ciemnoskóry akurat delikatnie zmniejszył odległość między nimi, kiedy ona poczuła się tak, jakby ktoś zacisnął jej pętlę na szyi i oblał wiadrem wrzącej wody. Nie zwracając uwagi na zaskoczonego chłopaka, wyrwała mu się i pobiegła w stronę wyjścia. Kiedy jej serce zwolniło rytm, postanowiła się przejść. Nie wiedząc czemu, poszła w kierunku lochów. W pewnym momencie swojej wędrówki, natknęła się na Scorpiusa, przypierającego Adelaide do zimnego muru. Z chwilą, gdy na nią spojrzał, zakręciło się jej w głowie, a korytarz wypełnił się mlecznobiałym dymem. Zdezorientowany Malfoy odsunął się od towarzyszki i odprawił blondynkę z powrotem na bal. Najchętniej zrobiłby to samo z Rose, ale wiedział, że ona nie jest taka uległa. Sam chciał po prostu uniknąć upublicznienia łez, które cisnęły mu się do oczu przez mgłę, drażniącą również gardło i nos.
Weasley oparła się o ścianę, od której emanował przyjemny chłód, niwelujący ból, pulsujący w płucach. Policzki dziewczyny lśniły, naznaczone mokrymi ścieżkami łez, których nie powstrzymywała. Próbowała wziąć głębszy oddech, co w panujących warunkach było bardzo nierozważne. Zakrztusiła się i trzymając dłoń na karku, próbowała podnieść. Niestety nie miała na tyle siły. Dym był tak gęsty, że z trudem mogli dojrzeć siebie nawzajem, nie mówiąc już o drodze na salę. Siwe macki, owijające się wokół ich ciał, pozbawiały tlenu. W momencie, gdy ze ściany naprzeciwko nich, wychynęła jasnoniebieska, fosforyzująca masa, stwierdziła, że tak chyba wygląda proces umierania. Zjawisko powtórzyło się jeszcze wielokrotnie, co wykluczało jej śmierć, skoro blondyn, dostrzegał do samo i upierał się przy tym, że to duch. Ona, zamroczona, nie potrafiła racjonalnie myśleć. Dziwne scenariusze przechodziły jej przez myśli. Przestała zwracać uwagę nawet na cofającą się powoli mgłę. Powoli tracąc przytomność, usłyszała syk: Nie potrafię. Jeszcze nie teraz. Jestem tchórzem.
Później była już tylko cisza i ciemność, którą przerwał zachrypnięty głos chłopaka.
-C-co to do cholery było?!

***

3 listopada. Urodziny Rose. 
-STO LAT, STO LAT, NIECH ŻYJE ROSE NAM!
Ruda naciągnęła poduszkę na głowę, lecz po chwili zlitowała się nad staraniami przyjaciół i podniosła się do pionu. Wokół jej łóżka stały jej dwie współlokatorki, Selene, Lily, Lucy i młoda Molly. Pierwsza trójka trzymała wspólnie wielkie pudło, a ruda rodzinka mniejszy pakunek. 
Gryfonka została wyściskana i wycałowana za wszystkie czasy. Dopiero później miała sposobność, spojrzenia na zegarek.
-Dziewczynyy - jęknęła - Jest dopiero ósma, a dzisiaj jest sobota, po co tak wcześnie mnie obudziłyście? 
-Przecież nie tylko my chcemy ci złożyć życzenia. Na dole też ktoś czeka - oznajmiła jej siostra, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. 
-No tak... Dajcie mi chwilę. 

Gdy znalazła się w salonie, pierwszy dopadł ją Jordan. Wycisnął jej soczystego buziaka na policzku i zadecydował, że jest mu winna wyjście do Hogsmeade, za odrzucenie jego zaproszenia na bal. 
Następnie życzenia złożył jej Felix, wręczając malutką paczuszkę, od niego i ojca. 
Fox i Jackson wzięli ją na ręce i podrzucili kilka razy, głośno się śmiejąc. 
Krótka podróż do dziury pod portretem,  dzięki jej przyjaciołom zajęła jej piętnaście minut. 
Spokojnie doszła na śniadanie, po drodze zaczepiona przez Travisa, który wręczył jej różę, której płatki miały dokładnie taki sam kolor, jak włosy dziewczyny. 
Jedząc owsiankę, w jej misce wylądowała nieduża karteczka, i gdyby nie spojrzała w dół, utopiłaby ją. 
Na kawałku pergaminu, przyozdobionym jej koślawą karykaturą napisane schludnym pismem było:
Wszystkiego najlepszego Ruda Wiedźmo. 
S. 
Podniosła wzrok na stół Slytherinu i obdarzyła Malfoya szczerym uśmiechem. Odwzajemnił go. Rose uznała to zjawisko godnym kreski w kalendarzu. Był to jeden z piękniejszych, niematerialnych prezentów, jakie dziś dostała.
Wróciła do dormitorium z zamiarem rozpakowania paczek. W Wielkiej Sali przyleciały do niej dwie sowy, jedna od rodziców, druga od dziadków. Ze wszystkich podarków uzbierał się niezły stosik.
Kwiatek od Bordera położyła na komódce. Zaczęła od najmniejszych torebek. Longbottomowie dali jej śliczny, srebrny naszyjnik z głową lwa, machającego grzywą. Natychmiast go założyła.
Od rodziny w Hogwarcie, czyli Lily, Louisa, Molly, Hugona i Lucy dostała ramkę ze wspólnym zdjęciem, która dołączyła do kolekcji na szafce oraz samopiszące pióro, które zamierzała wykorzystać do pisania opowiadań, co tak lubiła robić.
Przyszedł czas na pakunek od Hermiony i Rona. Oprócz książki "1001 sposobów na..." i paczki musów świstusów, dołączony był liścik od ojca.
Rose! 
Wiesz, jaka jest matka, ale nie martw się, że dostałaś tylko to wielkie tomiszcze.
Razem z Ginny i Harrym przygotowaliśmy coś większego,w tajemnicy przed nią, ale dostaniesz to dopiero w domu.
Wszystkiego najlepszego! 
Tata. 

Śmiejąc się, rozpakowała pudełko od Molly i Artura. Tym razem dostała zieloną kamizelkę z wyszytym żółtym R na plecach. Z jednej z kieszonek wystawała mała, gumowa kaczuszka. 
To do kąpieli! Niech Ci dobrze służy. Ściskamy! 
Wiedząc, że na wujka George'a i Jamesa zawsze może liczyć, schowała ich podarek na później. 
Został jej prezent od dziewczyn. Jego odpakowanie zajęło Gryfonce najdłużej. W środku znajdował się ogromny album ze zdjęciami. Każda strona wypełniona była czterema fotografiami, od lat najmłodszych, do teraz. Na samym końcu były podpisy i życzenia całego siódmego i szóstego roku oraz jej portret wykonany przez Sel. Poczuła łzę wzruszenia, cieknącą po jej zaczerwienionym policzku. Kropla spadła na jeden z napisów. Na ten od Scorpiusa.
W pudełku znajdowała się jeszcze pomarańczowa koperta. W środku było zaproszenie na jej własne urodziny. Miała przyjść na 20 do Pokoju Życzeń. Chyba już nie mogła się doczekać. Opadła na łóżko z bijącym sercem, szczerząc się do sufitu jak głupia. Miała najwspanialszych przyjaciół pod słońcem i za nic by ich nie zamieniła. 

***

-Dziewczyny, co z tym tortem?! 
-Skrzaty mają go dostarczyć za piętnaście minut! 
-Myślicie, że to wszystko wygląda dobrze? 
-Spodoba jej się? Lubi kolor bordowy? 
Cztery zabiegane dziewczyny, krążyły po ukrytym pokoju na siódmym piętrze, wprowadzając ostatnie poprawki.
-Uspokójcie się wariatki, będzie zachwycona - nowy głos wyrwał je z urodzinowego szału. Scorpius w granatowej koszuli, nonszalancko odpiętej u góry, opierał się o framugę, mierząc je fachowym okiem. 
-A skąd ty to możesz wiedzieć?! - spytały chórem.
-Bo wiem i tyle - uciął.
-Idzie!!! - zdyszany Zabini wpadł na Malfoya, przewracając się o próg. 


***

Miłość. Jest zupełnie taka jak szczęście. Niespodziewana, nienamacalna. Nie można nazwać miłością działania Amortencji, więc wyczarowanie jej jest niemożliwe. Miłość to znalezienie zgubionej połowy, dzięki której będziemy dopełnieni. To wytrwałość. 
Ja w swym życiu zostałam wielokrotnie zraniona. Zbyt wiele razy, by nauczyć się kochać ponownie. Pary spędzające wspólnie czas, miały w sobie oparcie, mimo tego, jak bardzo były różne i jak często się kłóciły. Zamiast się z tego cieszyć, nie umiałam patrzeć na to bez cienia zazdrości. 
Codziennie zadawałam sobie pytanie:
Dlaczego świat jest pełen niesprawiedliwości? 
Gdy nie otrzymałam odpowiedzi, zdecydowałam się na najbardziej nierozważną rzecz mojego istnienia. Żałuję do tej pory; i wiem, że na ziemi żyje taki ktoś, kto przechodzi to samo co ja i jeszcze nie zna konsekwencji swojego czynu. Wiem też, że tylko z moją pomocą będzie dało się to odwrócić. Moją misją jest towarzyszenie Dwójce Wybranych i podniesienie Upadłej, by nie skończyła tak marnie. 
Dopiero potem zaznam obiecanego szczęścia. 
W swoim życiu nauczyłam się jednego. Nie warto się poddawać na pierwszej przeszkodzie. Należy wziąć rozbieg i ja przeskoczyć. Każda nasza rezygnacja niesie za sobą następstwa, które mogą mieć opłakane odbicie w przyszłości. Ja stchórzyłam, a teraz mam zamiar to naprawić. 

~~~

Bardzo mi zależało, żeby dodać notkę przed początkiem września:)
Już sobie wyobrażam siebie, wstającą o tej 6.50, żeby zdążyć na ukochaną matematykę, eh... Plan już znam i delikatnie mówiąc jest tragiczniebeznadziejny. Masakra.
Nie jestem specjalnie zadowolona z tego rozdziału, jest troszkę krótki.
Ale pozostawiam go Waszej ocenie!
Ściskam.
Z.



piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział V Tak ruda jak uparta


Dzień pierwszego meczu
    Scorpius siedział na śniadaniu, niemrawo mieszając łyżką w płatkach. Był zestresowany, ponieważ przez wypadek Albusa musiał wystawić rezerwowego obrońcę - Cole'a Evansa. Młodszy chłopak nie był zły, ale nadal nie odnajdował się w stu procentach w ich taktyce. Przyjrzał się twarzom innych zawodników. Wszyscy byli bladzi, ale wyglądali na wypoczętych. Oprócz jednego. Nottowi podpartemu na łokciu, oczy same się zamykały. Malfoya ogarnęła złość.
-Kurwa, Nott! Nie wiedziałeś o tym, ze mamy mecz i znowu byłeś z Garcią na romantycznym spacerze w blasku księżyca?! Stary, nie poznaję cię! - nie zważał na to, że zwrócił uwagę reszty Ślizgonów i Gryfonów, którzy z satysfakcją przypatrywali się jego wybuchom.
-Na Merlina, Scorpius, daj mi spokój, ja ci nie wypominam późnych powrotów - odparł, ziewając przy tym.
-Ale nie w przeddzień meczu! Jak spalisz grę, to osobiście utopię cię w kiblu!
    W drużynie Gryfonów sytuacja miała się znacznie lepiej. Kapitan składu - nieziemsko przystojny Leo Jackson osobiście przypilnował, by reszta położyła się od odpowiedniej porze i zjadła obfite śniadanie. Jako że był to jego ostatni rok, chciał zgarnąć Puchar Quiddicha i ukończyć szkołę z klasą.
-No to co? Rozniesiemy dziś Ślizgonów? Rose, pamiętaj, że musisz kontrolować wynik, w razie, gdyby Węże wygrywały aż 150 punktami. Oczywiście do tego nie dojdzie, ale tylko przypominam.
-Jasne, szefie - zaśmiała się Ruda.
-To chodźcie, trzeba się zbierać.
Czerwona drużyna dziarsko wymaszerowała z Wielkiej Sali. Za nimi powlekli się mniej energicznie wychowankowie domu Salazara.

    -NA BOISKO WKRACZAJĄ PO KOLEI PRZEDSTAWICIELE GRYFFINDORU - ulubiony komentator Hogwartu Kai Jordan zaczął wywód - KAPITAN DRUŻYNY I OBROŃCA LUCAS JACKSON, DLA KTÓREGO PRZYNAJMNIEJ JEDNA CZWARTA TRYBUN PRZYSZŁA DZIŚ NA MECZ. DALEJ PAŁKARZE, LOUIS WEASLEY I MEY ANDREWS. ŚCIGAJĄCY MAX FOX, FRED WEASLEY I JANETTE ARGON. I OCZYWIŚCIE GWIAZDKA, SZUKAJĄCA ROSE WEASLEY. TAK RUDA, JAK DOBRA W QUIDDICHA. MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ KIEDYŚ ZE MNĄ UMÓWI. Przepraszam pani dyrektor, prawdę mówię - chłopak musiał po ojcu odziedziczyć i humor i dar do komentowania. To właśnie on ubarwiał mecze swoimi często nieśmiesznymi żartami i nie tylko - A TERAZ DRUŻYNA ŚLIZGONÓW! SCORPIUS MALFOY - KAPITAN I SZUKAJĄCY, ZA KTÓRYM PRZYSZŁA KOLEJNA JEDNA CZWARTA TRYBUN. PAŁKARZE SKAY NOTT, PAULINE FOX, A WIĘC DZIŚ BĘDZIEMY WIDZIEĆ RYWALIZACJĘ RODZEŃSTWA! ŚCIGAJĄCY XAVIER ZABINI, FINN DAVIS I ELIZA IRVIN. ORAZ NOWY OBROŃCA, KTÓRY MA OKAZJĘ DZIŚ SIĘ WYKAZAĆ - COLE EVANS! KAPITANOWIE ŚCISKAJĄ SOBIE DŁONIE, MAM NADZIEJĘ, ŻE NIE POŁAMIĄ SOBIE PRZY TYM KOŚCI - Panowie odeszli do swoich drużyn. Między nimi stanęła pani Hooch. 3...2...1...
-WYSTARTOWALI! ZAJMUJĄ POZYCJE! KAFEL W POSIADANIU GRYFONÓW. FOX LECI, ZRĘCZNIE WYMIJA ZABINIEGO, PODAJE DO ARGON... CZYŻBY EVANS ZBLADŁ? JANETTE RZUCA I... PROSZE PAŃSTWA CÓŻ ZA PORAŻKA! KAFEL PRZELATUJE NAD DŁOŃMI COLE'A I LĄDUJE PROSTO W OBRĘCZY! DZIESIĘĆ DO ZERA GRYFONI! KAFEL U ŚLIZGONÓW. DAVIS, IRVIN, DAVIS, JESZCZE RAZ IRVIN I GOOL!!! DZIESIĘĆ DO DZIESIĘCIU!
Ryk tłumu dało się podzielić na ten zawodu jak i euforii.
Po 15 minutach Lwy prowadziły siedemdziesiąt do pięćdziesięciu, lecz Zieloni szybko nadrabiali straty.
-FOX MA KAFLA, RZUCA DO FREDA, LECZ TEN NIE MA SZANS NA PRZEJĘCIE PIŁKI, ZABINI ZRĘCZNIE JĄ PRZECHWYCIŁ. CHYBA CHCE SAM ZDOBYĆ PUNKTY, BO ŚMIGA, NIE ZWRACAJĄC UWAGI NA INNYCH. XAVIER NIE GRASZ SAM!!!
Lecz chłopak ewidentnie tak się czuł.
-PIĘKNA OBRONA LUCASA! DZIEWCZĘTA SZALEJĄ!
Gdy Ślizgoni przejęli prowadzenie, Rose Weasley, która do tej pory krążyła nad boiskiem, zręcznie wymijając tłuczki, zawróciła w powietrzu i pomknęła w dół, w stronę trybuny nauczycielskiej, z zawrotną prędkością. Scorpius, który balansował niżej, poderwał się, najwyraźniej również dostrzegając to co ona.
-CZYŻBY ŚLICZNA ROSE ZAUWAŻYŁA ZNICZ?! MALFOY SIEDZI JEJ NA OGONIE... TYM CZASEM PUNKTY DLA ŚLIZGONÓW, PIĘKNA AKCJA ELIZO! STO PIĘĆDZIESIAT DO STU DZIESIĘCIU DLA WĘŻY!
    Rosie przyspieszyła, słysząc, jak skandowane jest jej imię. Rude włosy łopotały na agresywnym wietrze, który nie ułatwiał gry. Cała jej postać dla siedzących na ławach, wyglądała jak ognista smuga.
Blondyn został w tyle, nie miał szans na dogonienie dziewczyny.
W chwili, gdy smukłe palce Gryfonki zacisnęły się na łopoczącej piłeczce, odbijającej refleksy słoneczne, tłuczek odbity przez Skaya, który nie patrzył gdzie celuje, poleciał w jej kierunku.
Na szczęście w porę go zauważyła, więc uniknęła spotkania głowy z piłką.
Niestety, jej stopa nie miała takiego farta. Czarna kula uderzyła w palce, a ból promieniował na całej nodze.
Zielonooka zaklęła. Siła uderzenia nie zrzuciła jej z miotły, więc sama wylądowała, spadając z niej na miękki piasek, nie mogąc stać stabilnie. Nie doszedł do niej nawet wrzask Jordana:
-ROSE, MAM NADZIEJĘ, ŻE WYPADEK NIE PRZESZKODZI NAM W UMÓWIENIU SIĘ, BO JAK NIE, NOTT NIE ŻYJESZ! MIMO WSZYSTKO BRAWO!!! GRYFONI WYGRYWAJĄ DWIEŚCIE SZEŚĆDZIESIĄT DO STU SZEŚĆDZIESIĘCIU!
-Cholera, Weasley, przepraszam - tuż obok niej pojawił się Skay - Chodź, zaniosę cię do Skrzydła, unikniesz przynajmniej rozwrzeszczanego motłochu.
-Nic mi nie jest, dzięki - próbowała samodzielnie podnieść się, ale syknęła i upadła na dłonie, obdzierając je przy tym.
-Rose, daj sobie pomóc - Neville Longbottom, nauczyciel zielarstwa i jej "wujek" patrzał na nią ze zmartwioną miną.
Dziewczyna westchnęła i dała się wziąć na ręce umięśnionemu brunetowi.
-Tak uparta, jak ruda - zaśmiał się, za co zarobił cios w potylicę. 
Gdy została bezpiecznie przetransportowana do Szpitala, pani Pomfrey zajęła się nią natychmiast. Podała jej Szkiele-Wzro, a stopę obandażowała. 
-Zostaniesz dziś na noc, do jutra kości powinny się zrosnąć, mimo to przez kolejne dwa tygodnie nie powinnaś nadwyrężać stopy. 
Ale ona już nie słuchała. Skoncentrowała swój wzrok na kuzynie, leżącym łóżko obok. Oddychał spokojnie. Lewą rękę zaciskał na białej pościeli. Westchnęła i gdy tylko pielęgniarka wróciła do swojego gabinetu, skacząc na jednej nodze, przysiadła na brzegu materaca. Złapała go za dłoń, delikatnie ją głaskając.
-Oh, Potter, co ty zrobiłeś? - zapytała cicho.
-Dokładnie, ja też nie wiem, jak możesz się przyznawać do pokrewieństwa z tą wiedźmą - nawet nie zauważyła kiedy Scorpius wszedł do pomieszczenia i położył jej łokieć na ramieniu.
-Chrzań się, Malfoy, nie mam siły - warknęła - Ale powiedz mi Ślizgonie, dlaczego Hogwart?
-Pasujecie do siebie - nowy głos nie pozwolił mu odpowiedzieć.
-James?! Co ty tu robisz? - Rose wyrwała się spod blondyna i doskoczyła do starszego Pottera, rzucając mu się na szyję. Ten okręcił ją w powietrzu i postawił z powrotem na ziemi. Scor wyglądał na niezadowolonego tym faktem.
-Przyszedłem odwiedzić Alusia i powiedzieć Pomfrey, że rodzice wnoszą o przeniesienie do domu. Nie ma sensu, żeby leżał tu, w szkole. Obawiam się, że będzie musiał powtarzać rok. To będzie jego życiowa tragedia...
-Czyli wiecie już wszystko? - Gryfonka nie wyglądała na zaskoczoną.
-Pielęgniara powiedziała wszystko McSztywnej, a ona wypaplała starszym. To był jej obowiązek. Także to kwestia czasu, kiedy cała Dolina będzie o tym gadać. Znasz przecież moją matkę...
-Czy to nie powinno na razie pozostać w tajemnicy? - rodzina była tak pochłonięta rozmową, że nie zauważyli, kiedy przyjaciel nieprzytomnego chłopaka wycofał się do drzwi.
-Myślę, że to i tak dziwne, że gazety jeszcze o tym nie wrzeszczą, ale jeszcze chwila i cała Anglia będzie wiedzieć. Ale zmieńmy temat na coś przyjemniejszego. Jak mecz? - wyszczerzył się, spoglądając sugestywnie w dół.

***

    -Astrid, wariatko, odłóż już ten aparat - zaśmiał się, nurkując, by uniknąć błysku flesza. Nieświadome zagrożenia, jak prawie wszyscy uczniowie, rodzeństwo bawiło się naprawdę świetnie. Dziewczyna - Astrid Harris i jej starszy o rok brat - Tristan byli Krukonami. I gdyby ktoś ich nie znał, nie dowierzałby, że ta dwójka jest ze sobą spokrewniona. Zupełnie się różnili. Ona ciemnooka, niewysoka, miała długie brązowe włosy. Na jej głowie spoczywał wianek z czerwonych róż. Zaś on wysoki, dobrze zbudowany, brązowooki blondyn.
-To twój ostatni rok, muszę mieć jakieś zdjęcia, do postawienia na szafce nocnej, aby Crissa mogła do nich wzdychać - zachichotała wrednie. Crissa Boott była niezbyt lubianą przed obydwóch, zagorzałą wielbicielką Tristana i współlokatorką As.
-To podaj mi aparat, ja zrobię tobie i wręczę cały album młodemu Christianowi - tu mowa była o trzecioroczniaku, chorobliwie zauroczonym brunetką.
-Hej, czy to nie Sel? - zapytała dziewczyna, spoglądając w stronę chatki gajowego.
-Gdzie? - jej brat od razu się ożywił. Pokazała palcem w kierunku, z którego szła Finnigan - Selene! - zawołał. Czarnowłosa zwróciła wzrok w ich stronę, a kąciki jej ust powędrowały nieznacznie w górę. Skierowała kroki w ich stronę.
-Hej Tris, As. Coś się stało?
-Nic konkretnego. Może dołączysz? - nadzieja w jego głosie była bardzo wyczuwalna.
-Nie, dzięki... Właściwie to wracałam od... Hagrida - skłamała. Było jej na rękę, że właśnie przy jego domku ją widzieli, a nie chwilę wcześniej, gdy wychodziła zza drzew Zakazanego Lasu.
-No nie daj się prosić - chłopak wyszedł z jeziora. Strużki wody na jego ciele spływały własnymi dróżkami, przecinając się, tworząc tym samym wodną siatkę i skapując na trawę.  Podszedł do niej, powoli rozkładając ramiona. Ta pisnęła, gdy zamknął ją w mokrym uścisku. Szybko się wyrwała i syknęła:
-Nie rozumiesz słowa nie? - wycierając wilgotny policzek, pobiegła w stronę zamku.
Harrisowi opadły ręce. Stał w osłupieniu, patrząc na plecy znikającej koleżanki.
-Zmieniło się coś. Od początku września chodzi inna, nie widziałem ani razu żeby się uśmiechała. No, tylko w towarzystwie Weasley. Ale kiedyś byliśmy... przyjaciółmi... - ostatnie słowo akcentował z wyraźnym bólem.
-Ja też nie wiem co się dzieje. Daj jej czas, może sama przyjdzie.
-Dobrze wiesz, że ja nie umiem "dawać czasu" - zaznaczył w powietrzu cudzysłów - Nie, jeśli chodzi o nią.
Zgarniając koszulkę z ziemi, ruszył do szkoły.

    Sel trawiły gorące wyrzuty sumienia. Dlaczego tak na niego naskoczyła? Przecież on był dla niej taki ważny... W końcu nie mogła winić wszystkich za śmierć ojca. Postanowiła go przeprosić. Zeszła do Pokoju Wspólnego, z nadzieją, że go tam znajdzie.  Był. Siedział na jednej z granatowych kanap. Wyglądał na przygnębionego.
-Hej... - zaczęła cicho - Mogę się dosiąść?
-Nie. - odparł sucho.
-Ale...
-Nie rozumiesz słowa nie? - zaczął ją przedrzeźniać.
-Chciałam przeprosić, wiesz? Bo mi nadal zależy na naszej relacji. Bo potrzebuję wsparcia. Ale skoro masz zamiar zachowywać się jak dziecko, to proszę, droga wolna - zniżyła głos do szeptu, gdy poczuła pieczenie pod powiekami
Tristana zatkało. Chciał wstać, przytulić ją, powiedzieć, że zawsze może na niego liczyć. Ale duma mu na to nie pozwalała...
-Pieprzyć to - mruknął i podniósł się. Ale czarnookiej nigdzie nie było. Znowu wszystko zepsuł. Rzucił się z powrotem na sofę. Wyprostował nogi, głowę oparł na podłokietniku i zamknął oczy, przeklinając swoją głupotę.

***

W salonie Gryfonów w najlepsze trwała impreza. Pokój był obłożony zaklęciami wyciszającymi, więc osoby z zewnątrz nie mogły usłyszeć żadnego hałasu. Na stolikach, poprzesuwanych pod ściany, stały szklanki Ognistej Whisky, kufle piwa kremowego i miski z przekąskami. W zaciemnionym kącie jakaś para obściskiwała się, spleciona ze sobą jak dwa węgorze. Lily Potter tańczyła razem z Maxem Foxem, Louis Weasley wraz z Zoey, a Lucas siedział na kanapie, z głową Rose, opartą na jego kolanach. Lekko wstawieni zaśmiewali się z czegoś głośno. Gdyby McGonagall zobaczyła zachowanie dziewczyny, która powinna być wzorem dla innych uczniów, dostałaby palpitacji serca.
-Wiesz, Weasley, mam nadzieję, że wygramy razem puchar. A oprócz zaliczonego sezonu, mam nadzieję na słodszą nagrodę - puścił jej oczko
-Nie ma problemu, kupię ci całe pudło czekoladowych żab - z premedytacją zignorowała aluzję chłopaka.
-Oj wiesz dobrze, że nie o to mi chodziło - żachnął się.
-A o co? - droczyła się dalej.
-O to - mruknął na kilka cali przed jej twarzą. Gdy ta mała odległość między nimi zaczęła się zmniejszać, a dziewczynie, która już podnosiła ręce, by go odsunąć, na twarzy wystąpiły czerwone plamy stresu, ktoś im przeszkodził. Gryfonka niezauważalnie odetchnęła z ulgą.
-Weasley! - w przejściu do pomieszczenia stał Tristan. Swoim przyjściem zwrócił na siebie uwagę wielu dziewczyn.
-Nie widzisz, że przeszkadzasz? - warknął na niego brunet, gdy ten stanął przy nim.
-Przestań, Jackson - Ruda podniosła się do pozycji siedzącej, po czym stanęła na nogi.
-Co się stało, Harris? - spytała cicho, gdy wychodzili na korytarz.
-Możesz mi pomóc? Chodzi o Selene.
Zielonooka automatycznie się spięła. Nie umknęło to sprawnemu oku blondyna.
-Wiesz coś, prawda? Co z nią się stało?
-To delikatny temat... I nie wiem, czy ona byłaby zadowolona, że ci to powiedzi... - urwała, bo wzburzony chłopak zacisnął rękę na jej ramieniu, tak mocno, aż syknęła z bólu.
-Przepraszam - cofnął ramię - Ale wiesz, że przyjaźniłem się z nią od pierwszego roku. I chcę wiedzieć, co się z nią dzieje. Dziś... Dziś się z nią pokłóciłem, a ona powiedziała coś, przez co czuję się okropnie. Pali mnie od środka, jakbym miał oszaleć.
-Jej ojciec zginął - na twarzy chłopaka odmalowało się współczucie -  ona naprawdę potrzebuje wsparcia. Więc idź do niej i po prostu bądź, doceni to. No, i przy okazji możesz ją zaprosić na bal, jestem pewna, że jeszcze z nikim nie idzie - uśmiechnęła się delikatnie.
-Dzięki Wiewiórko. Jak będę miał jeszcze jakieś problemy, to przyjdę.
-Polecam się na przyszłość - stwierdziła, znikając w dziurze pod portretem.

***

Tydzień przed balem
    -Marina! Masz już sukienkę na bal?! - drobna współlokatorka Riviery - Crystal Gilles czesząc włosy przypomniała sobie o imprezie.
-Nie, ale dziś idę z Rudą do Hogsmeade, idziesz z nami? - spytała blondynka.
-Chyba nie mam wyjścia...
-To zbieraj się, o 12 umówiłyśmy się pod Salą Wejściową - rzuciła, wchodząc do łazienki.

    Przyzwyczajona do tego, że Mari zawsze się spóźnia, Rosie oparła się o filar przy głównych wrotach. Po chwili podeszły do niej dwie Ślizgonki.
-Weźmiemy Crys, bo ona też nie ma sukienki - oznajmiła wyższa z nich.
-Luz, chodźmy.
Wyszły na zewnątrz. Wszystkie trzy naciągnęły kaptury bluz na głowy, ponieważ bardzo silny wiatr podrywał do lotu suche liście w górę, które później lądowały na ich włosach, burząc fryzury.
-Z kim idziecie? - padło wyczekiwane pytanie.
-Z Zabinim - Marina wywróciła niebieskimi oczami.
-Ja z Finnem Davisem. A ty Weasley?
-Z nikim - odparła dumnie.
-Zaleewasz - machnęła ręką - Nikt cię nie zaprosił?
-No zaprosił, Travis Border. Ale on mnie irytuje swoimi wiecznymi, tandetnymi komplementami. Pytał się mnie jeszcze młody Longbottom i chyba się zgodzę. W końcu to mój przyjaciel od zawsze!
-Jest niczego sobie - stwierdziła z uznaniem Gilles. Doszły do wioski debatując na każdy temat, z czego głównym byli panowie. W końcu były nastolatkami, prawda?
Za pierwszy cel obrały sobie sklep Gladrag. Oprócz szalonych skarpetek, z których słynął, dało się tam znaleźć porządne kreacje. Rozdzieliły się, w poszukiwaniu tej idealnej. Po pewnym czasie spotkały się przy przebieralniach, każda z materiałami doradzonymi przez sprzedawczynie, bądź wychwyconymi wyćwiczonym okiem.
Jako pierwsza do przebieralni weszła Crystal. Pokazała się w żółtej, krótkiej i prostej sukience bez ramiączek, przewiązanej czarnym, cienkim paskiem. Bez żadnych przekombinowanych ozdób, czy udziwnień.
-Ja pierdolę - podsumowała niebieskooka - Ściągaj to! Idziesz na imprezę czy pracować jako pokojówka?
Kolejna była czarna, tiulowa. Sięgała do kolan. Srebrny wzór na gorsecie, zaczynał się na linii dekoltu i po przekątnej kończył w talii.
-Wygląda w niej pani cudownie. Polecam do tej stylizacji pozwolić włosom opadać swobodnie na jeden bok. Srebrna biżuteria podkreśli całość - stwierdziła ekspedientka wyuczonym tonem.
-W takim razie biorę.
     Przyszła kolej na Marinę. Ona przyniosła tylko jeden wieszak. Sukienka leżała na niej, jakby szyta na miarę. Długa, zielona, z przewiewnego materiału. Obcisła w talii. Czarne cekiny wszyte były na ramionach, mostku i biodrach.
-Zajebiście, nie? - zaśmiała się.
-Idealna.
-Mega.
-Będzie mi pasować pod krawat - wtrącił nowy głos. Całe trio zatkało.
-Zabini, gnoju, co ty tu robisz? No nie, widzisz mój kostium! - zawodziła blondynka.
-Przyszedłem kupić sobie garnitur, czy coś - odparł beztrosko.
-To idź gdzie indziej! Już! - dobrze, że Ślizgonka nie miała w ręce patelni, bo to nie skończyłoby się dobrze dla bruneta.
-Okej, okej. Weasley, Malfoy będzie miał niebieski krawat, także wybierz coś pod kolor - rechocząc ze śmiechu, skierował się do przeszklonych drzwi. Wiewióra odprowadziła go przerażonym wzrokiem.
-Dobra, Rose, nie słuchaj głupka, mierz! - zarządziła Gilles.
Ruda zaprezentowała się w czerwonej bombce z czerwoną kokardą w pasie, która została odrzucona, tak samo jak wąska, śliwkowa z rękawem trzy czwarte i mała czarna, z motywem kwiatowym i odkrytymi plecami.
-Jest jeszcze tylko jeden sklep, w którym możesz coś dla siebie znaleźć. Pracuje tam moja kuzynka, Julie, powinna ci coś dobrać. Kojarzycie Salon Tiffanie? Tam pójdziemy - kuzynka Mari skończyła Hogwart 3 lata temu. Od zawsze interesowała się modą, a jej projekty były podziwiane przez każdą dziewczynę w szkole. Zupełnie jak te Selene.
Spacer zajął im mniej niż dziesięć minut. Przywitał je cichy dzwonek przymocowany przy wejściu. Wnętrze sklepu było urządzone ze smakiem. Ściany pomalowane na błękitno komponowały się z panelami z ciemnego drewna. Wzdłuż bocznych ścian stały manekiny, a na przeciwko wejścia we wnęce wisiały wieszaki. Po prawej mieścił się ogromny kontuar z takiego samego drewna co parkiet, a po lewej skręcało się do przestronnych przebieralni.
-Julie! - kuzynki wpadły sobie w ramiona. Młodsza zaczęła szeptać coś tej drugiej na ucho. Gdy w końcu się od siebie odsunęły, starsza wzięła Rose za rękę i kazała zaczekać w przymierzalni. Przyniosła jej dwie niebieskie sukienki. Ironia losu...
Pierwsza sięgała do połowy łydek. Na jednym z szerokich ramiączek doszyty był czarny kwiat. W pasie zwężana tasiemką tego samego koloru. Nie została przyjęta przez samą przymierzającą i jej towarzyszki.
Za to druga była strzałem w dziesiątkę. Długa, bez rękawów, wąska w pasie, stopniowo rozszerzana. Wykonana z luźno tkanego, jedwabnego materiału, zwanego żorżetą. Miała kilka warstw, ponieważ jedna byłaby zbyt mocno prześwitująca. Na całym gorsecie i u dołu spódnicy poprowadzony był srebrny, cienki wzór. Wyglądała nieziemsko. Pominęła już fakt, że kreacja była w kolorze sejzingu Scorpiusa.
-Jest prześliczna  - prawie się zapowietrzyła - Bez dwóch zdań, kupuję! - krzyknęła zza kotary, ubierając codzienne ubranie. - Zakupy udane! - pisnęła szczęśliwa.
Odpowiedział jej śmiech koleżanek. 

***

Szczęście. Cóż to jest? Nie można go kupić w sklepie. Nie jest namacalne. Przychodzi niespodziewanie i nie można go wyczarować. No, jest jeszcze Felix Felicis, ale to już inna kwestia. 
W każdym razie, ja nie zaznałam szczęścia za życia. Patrzyłam na innych, cieszących się ze śpiewu ptaków, czy zapachu obiadu z wielką zazdrością. I zamiast radować się z nimi, wolałam zamykać się we własnym, ciasnym świecie nienawiści. Po śmierci wróciłam do swojego prywatnego piekła, w celu wiecznej wędrówki po nieistniejącą dla mnie radość. Teraz, gdy już zrozumiałam swoje błędy, wszystko powróciło ze zdwojoną siłą. Działo się to samo, co ja spowodowałam parędziesiąt lat temu. I tylko ja, by wyzwolić się i zaznać spokoju, muszę pomóc. I zrobię to. Ale boję się, że znów zawiodę. Gdy przed oczami stają mi obrazy  z tamtych czasów, łzy cisną mi się do oczu.
A podobno duchy nie czują...


~~~

Witam serdecznie:)))
To mój na razie najdłuższy rozdział tutaj. Chciałam jeszcze dodać scenę balu, ale stwierdziłam, że przeniosę ją do kolejnego rozdziału.
Pozostawiam ocenie i ściskam:)
Ps. Nie umiem opisywać sukienek, także na wszelki wypadek ukryte są linki do tych wybranych;)
Z.