piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział VII Zostawił cię bez słowa?

 Jest we mnie morderczyni, ukryta za obojętnością. 
Nikt nic o mnie nie wie, udaję tą, którą nie jestem. 
Przemawia przeze mnie nienawiść do nacji ludzkiej, ale tłumię ją tak, by nikt nic nie słyszał. 
Tylko, gdy zaczynam pokaz, pozwalam jej działać, by ofiara ją słyszała. To nie robi różnicy, skoro i tak umrze. 
Niewiele mam lat, a przeszłam więcej niż niejeden dorosły. To dlatego pozwoliłam jej mnie opanować. Na razie ze mną współpracuje, ale powoli zaczynam tracić kontrolę. Wiem, że im szybciej to skończę, tym będzie lepiej, ale ja nie chcę. Nie chcę kończyć, choć wolę nie ryzykować tego, by inni usłyszeli tą nienawiść krzyczącą przeze mnie.  
Skończę to co zaczęłam. Będę kontynuować. Nie mam wyjścia. Bo nienawidzę ludzi. 

Te słowa zapisała w swoim zeszycie, który zamknęła, zabezpieczyła zaklęciem i schowała za szafkę. Tam nikt go nie znajdzie, bo jej współlokatorki się do niej nie zbliżały na więcej niż  pół metra. Z resztą, nikogo by bliżej nie dopuściła. Tym lepiej dla niej i jej nienawiści.

***

Była bardzo dumna z wykonanej pracy. Niepotrzebnie wraz z współorganizatorkami tak się martwiły. Weasley świetnie bawiła się na jej imprezie urodzinowej. Z resztą nie tylko ona. Xavier przesadził z Ognistą, przez co około pierwszej w nocy zabawiał innych gości, tańcząc na stole. Jej też się nie nudziło. Na jakiś czas przestała się zamartwiać codziennością, matką, Tristanem. Zoey spędziła pół wieczoru ze Skayem, a drugą połowę razem z Rose. Nawet Scorpius zapomniał na moment o wspólnym sporze i zaproponował Rudej jeden taniec. Już wstawiony Zabini postanowił porobić zakłady, ponieważ stwierdził, że taka relacja jak ich, nie skończy się niczym innym jak gorącą miłością, gdyż obecność tego drugiego stała się dla nich codziennością. Sel postanowiła, że nie zapomni tych słów do końca życia. Ale chcąc nie chcąc musiała przyznać, że oboje świetnie tańczyli. 

***

Od lat prowadzili wojnę, w której bronią były słowa. Strzały, jak na każdej bitwie, czasem były celne, czasem chybiły. Jednak każda wojna musi się kiedyś skończyć, prawda? Czy między Scorpiusem i Rose na to się zanosiło? Chyba nie...
-Na miejscu twoich rodziców, przy pierwszej sposobności wysłałbym cię na księżyc!
-A ja sprzedała arabom! Albo oddała za wielbłąda, byłby bardziej przydatny!
Nie każdy konflikt zbrojny jest przemyślany. Nikt nie przejmuje się ilością ofiar, zaślepiony pragnieniem wygranej.
-Nie zniosę chwili więcej w twoim towarzystwie!
-A ja mam wrażenie, że na siłę go szukasz, wariatko!
Jak wiadomo, od ogniska jatki trzeba się trzymać jak najdalej, by nie zostać poważnie zranionym.
-Eee... Ruda, mogłabyś mi powiedzieć czy...
-Nie widzisz, że jest zajęta?!
-Nie teraz, ślepy jesteś, rozmawiam!
Taa... Gdyby ktokolwiek użył teraz powiedzenia "Kto się czubi, ten się lubi", mógłby zginąć pod ostrzałem ostrych, śmiercionośnych słów.
Morał z tego taki, choć nie rymowany, nie przeszkadzaj lwom, gdy dyskutują z wężami.

***

Koniec listopada
   Zima zbliżała się nieubłaganie szybko. Za tydzień miał się odbyć mecz Ślizgonów i Puchonów, kończący ten sezon. W tabeli na razie przewagę mieli Gryfoni, ale wszystko mogło się zmienić po nadchodzącej grze.
  Pewien blondyn siedział na trybunach, przyglądając się trwającemu treningowi. Na kolanach spoczywał mu szkicownik. Przy rysowaniu towarzyszył mu szum wiatru i krzyki zawodników. Chyba jednak miał problem z koncentracją nad pracą, ponieważ co jakiś czas podnosił brązowe oczy, które spoczywały na jednej z zawodniczek, śledząc ją uważnie. Uśmiechnął się, gdy dziewczyna zaczęła parodiować kapitana drużyny, latając za nim i strojąc głupie miny. Eliza, bo tak nazywała się ścigająca Slytherinu, była jego przyjaciółką od pierwszej klasy. Miał z nią najlepsze kontakty ze wszystkich ślizgońskich dziewczyn. Nie krytykowała jego pasji, czasem starała się czegoś od niego nauczyć, a on próbował od niej. Byli jak dwie połówki jabłka, które połączyła braterska miłość.
Większość swojego czasu spędzał na spacerach, rysowaniu oraz grze na gitarze. Wśród niektórych uczniów uchodził za tajemniczego, a kilka razy spotkał się z opinią buntownika. Może i coś w tym było...
W pewnej chwili jego uwagę przykuły rude włosy, który wyróżniały się z całego szarego krajobrazu. Odwrócił głowę od boiska i spojrzał w stronę właściciela płomiennej czupryny. A właściwie właścicielki. Dziewczyna zmierzała w stronę Zakazanego Lasu, jego ulubionego miejsca na wędrówki. Postanowił pójść za nią. Odłożył zeszyt i ołówek, pomachał Elizie i zszedł z trybun. Cicho podążał krok w krok za Rudą. Nie śledził jej, chciał tylko zobaczyć co planuje zrobić. Trzymał się w bezpiecznej odległości, ale w chwili gdy dziewczyna zatrzymała się i zaczęła rozglądać, podszedł bliżej.
-Zgubiłaś się? - zapytał.
Uczennica odwróciła się natychmiast, mierząc w jego pierś różdżką. Jej twarz wyrażała złość i jednocześnie przerażenie. Poznał w niej Rose Weasley z Gryffindoru.
-Dobra reakcja, ale ja chciałem być tylko miły - zaśmiał się.
-Po co za mną poszedłeś?
-Chciałem zadbać o twoje bezpieczeństwo, ale jak widać sama potrafisz je sobie zapewnić - powiedział, drapiąc się po karku.
-Pytam serio - warknęła, spuszczając magiczny patyk.
-A ja odpowiadam serio. Zaciekawiło mnie to, że ktoś również udaje się tu na spacery i postanowiłem sprawdzić, czy dasz sobie radę.
-Już sprawdziłeś, radzę sobie świetnie. A teraz czy mógłbyś zostawić mnie w spokoju? - spytała, schylając się i dotykając opuszkami palców ziemi, na której rosło coś fioletowego. Nie chcąc wdawać się w dalsze dyskusje, Ślizgon odszedł, czując na plecach palący wzrok Gryfonki.

  W ciągu tego tygodnia wpadł na nią jeszcze kilka razy, ale mijali się bez słowa, utrzymując długi kontakt wzrokowy. Coraz częściej przyłapywał się na szukaniu jej w tłumie. Zaintrygowało go jej podejście do niego, gdyż uchodziła za życzliwą czarownicę, a potraktowała go niezbyt ciepło. Dopiero na meczu miał okazję skonfrontować się z nią na dłużej. Znów zmierzała w stronę Lasu. Wiedział, że Irvin będzie na niego zła, ale ciągnęło go do rozmowy z Weasley. Nie zważając na jęki niezadowolenia znajomych z domu, przecisnął się przez cały rząd i wybiegł na trawę. Idąc za nią, znalazł się tam gdzie ostatnio. Odezwał się, gdy stała do niego tyłem, patrząc na korony drzew.
-Czemu nie ma cię na meczu? Powinnaś obserwować przeciwników, nie uważasz?
-Dlaczego ty nie kibicujesz swojej drużynie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, odwracając się.
-Uznałem spacer z tobą za ciekawszy - blondyn ruszył przed siebie. Rose skierowała się za nim, chcąc dowiedzieć się więcej o tajemniczym chłopaku.
-Chyba oszalałam - mruknęła do siebie - Chodzę po Zakazanym Lesie ze Ślizgonem, którego imienia nawet nie znam!
-Leondre Higgs, miło mi.
-Czemu nigdy nie widzę cię na lekcjach? Bo jesteś na siódmym roku, prawda?
-Czasem warto się rozejrzeć trochę dalej, Weasley.
Dalej wędrowali przez kręte ścieżki w milczeniu. Gryfonka co jakiś czas zerkała w górę, patrząc na przystojną twarz Leo.
-Przestaniesz tak na mnie patrzeć? - zapytał, tłumiąc uśmiech.
-Gdzie idziemy? - znów zignorowała jego wypowiedź.
-Przed siebie - odparł.
-Tak bez celu?
-Weasley, czy ty każdą czynność musisz mieć wcześniej zaplanowaną? Nigdy nie robisz niczego spontanicznie? Zawsze podróżujesz od punktu A do punktu B? - tym zamknął jej usta.
Czy zrobiłam się zbyt ufna? Może nie powinnam za nim iść, jeszcze mnie zaprowadzi gdzieś i zostawi samą, albo co gorsza zrobi krzywdę... Hola, w jakim świecie ja żyję? Nie wszyscy na każdym kroku chcą mnie zabić... 
-Poczekaj tu chwilę - usłyszała, po czym Higgs zniknął jej z pola widzenia.
Wiedziałam, wiedziałam! Moment... Jestem na tej polanie, na której kiedyś byłam z Malfoyem. Wiem jak stąd wrócić. Dobra, zmywam się. 
Rozglądając się jeszcze za chłopakiem, wróciła na błonia i udała do zamku.

-Patrz Weasl... - urwał - Weasley? Gdzie ty jesteś, dziewczyno? - Leo wyłonił się zza drzew trzymając w dłoni srebrny kwiat, chcąc pokazać go towarzyszce, ale nigdzie nie widział właścicielki rudego warkocza - Cholera! Czy jestem taki straszny, że wszyscy ode mnie uciekają? A może coś jej się stało? Ale to niemożliwe, w dzień jest tu spokojnie... - rzucił roślinę na ziemię, nie patrząc na nią więcej i ruszył na skraj lasu. Natomiast kwiat zaczął gnić. Najpierw sczerniały jego płatki, potem łodyga, na końcu liście. Czy to przez małe fioletowe grzybki rosnące w runie?

Mecz się skończył i tłum kibiców wysypał się na hogwarckie łąki. Wmieszała się w tłok. Mocniej zawiązała czerwono - złoty szal i stłumiła przekleństwo. Jak mogła być taka naiwna i zagłębiać się w zakazane miejsca ze Ślizgonem, którego nawet dobrze nie znała? Zrobiło jej się przykro. Zdążył ją zaintrygować swoją postawą. Ale już nic nie mogła z tym zrobić. Postanowiła odwiedzić Albusa w Skrzydle, ponieważ za niedługo miał zostać przeniesiony do domu, do Doliny Godryka. Chciała się z nim pożegnać i obiecać, że rozwikła zagadkę trucizny. W ten sposób też mogła odwrócić myśli od pociągającego blondyna.

Nie dostrzegł jej w tabunie hogwartczyków. Kopnął z wściekłości kamień leżący nieopodal. Odwaga Gryfonów... Zostawił ją na moment, a ona zwiała. Czy każdą znajomość musiał psuć? Przecież nie mógł tego tak zostawić. Postanowił, że mimo wszystko porozmawia z nią przy najbliższej okazji.
Po chwili wędrówki, z rękami w kieszeniach dżinsów, wkroczył do Pokoju Wspólnego Slytherinu, gdzie w najlepsze trwały przygotowania do imprezy.
Już miał wchodzić po schodach, prowadzących do dormitorium, gdy podeszła do niego przyjaciółka.
-Nie było cię na meczu - powiedziała, oskarżycielsko wbijając długi paznokieć w jego mostek.
-Wiem - odparł lakonicznie. Nie miał ochoty na rozmowy.
-Było coś ważniejszego?
-Widocznie tak. Przepraszam El, ale nie mam ochoty na rozmowy.
-Nawet nie spytasz jak mi poszło!
-Bo wiem, że poszło ci świetnie, jak zawsze. Przecież wygraliście - rzucił przez ramię, po czym wspiął się po stopniach i zniknął za drzwiami sypialni.

-Hej Albus - szepnęła, pochodząc do łóżka kuzyna. - Tyle się dzieje bez ciebie, wiesz?
Usiadła na białym taborecie, stojącym obok i ujęła bladą rękę chłopaka. Zaczęła mu opowiadać o tym, czego się do tej pory dowiedziała, o balu i mgle, o quiddichu, jej urodzinach, nawet o Leondre. Wspomniała też, że będzie za nim strasznie tęsknić i przyjedzie do niego na święta. Gdy mówiła, po piegowatym policzku spłynęła jej pojedyncza łza, która spadła na bladą dłoń Ala.
-Przepraszam - wyjąkała, zasłaniając ręką usta. Wstała. Obdarzając czarnowłosego ostatnim spojrzeniem, wyszła z pomieszczenia. Otworzyła drzwi i prawie na kogoś wpadła.
-Marina! Nie zauważyłam cię!
-Luz, Ruda, nie spinaj, nic mi nie jest. Ale tobie chyba tak. Widziałam cię z Higgsem podczas meczu, a teraz chodzi struty, z tobą chyba też nie w porządku. Co mu zrobiłaś?
-JA?! Nic! To on mnie zostawił w środku lasu, co miałam robić? Wróciłam szybko do szkoły.
-Zostawił cię bez słowa?
-No nie, powiedział, że mam mu dać chwilę - zmieszała się.
No właśnie! Nie przyszło ci do głowy, że mógł wrócić lada moment? Ile czekałaś? - blondynka uniosła jedną brew w ironicznym geście.
-Nie czekałam. Ale skąd wiesz, może po prostu chciał, żeby coś mi się stało?!
-Weasley, ja nie wiedziałam, że ty masz aż takie problemy z myśleniem... Mogłaś chociaż dać mu tę chwilę. A swoją drogą, nie wiedziałam, że się z nim zadajesz.
-Nie zadaję! - żachnęła się.
W odpowiedzi otrzymała śmiech przyjaciółki, która odeszła, kręcąc głową.
Może faktycznie, mogłam się zastanowić, zanim... uciekłam. Porozmawiam z nim później. 
Z takim postanowieniem, wróciła do Wieży Gryffindoru, usiadła na kanapie i zatopiła się w myślach.


***

Smutek. Przeciwieństwo szczęścia. Uczucie, które w większym natężeniu potrafi zniszczyć człowieka. Ściska od środka, wypełnia każdą komórkę ciała. Często towarzyszy mu płacz. Ja byłam smutna całe życie. Nie... To zbyt łagodnie powiedziane. Byłam załamana tym, jak potoczył się mój los. Źle nim pokierowałam, dlatego teraz jestem, tu gdzie jestem. Ale jak już wspominałam, chcę wszystko naprawić. Gdy tylko zbiorę się na odwagę i pokonam smutek... Obiecuję...


***


Witam! :)
Znowu trochę przerwy było, eh, naprawdę przepraszam, tyle miałam na głowie...
Rozdział nie należy do najdłuższych, ale chyba nie jest najgorszy. 
To teraz tak:
Budzimy Albusa? Czy posyłamy do domu? 
Ta jedna rzecz może zależeć od Was.
PS. Zmieniłam tytuł bloga;)
Zostawiam opinii i Wesołych Świąt! 
Z.