piątek, 31 lipca 2015

Rocznicowa miniaturka



     Odpalił różdżką papierosa. Błogie uczucie, które powodował trujący dym rozprzestrzeniający się w powietrzu i jego płucach, towarzyszyło mu każdej nocy, kiedy przychodził na Wieżę Założycieli. Prawdopodobnie nikt, wyłączając nauczycieli, nie miał o niej pojęcia. Dlatego właśnie ten zakątek stał się miejscem jego stałych wizyt. Pomieszczenie, w którym się znajdował było okrągłe. Ściany pokrywały regały pełne zakurzonych ksiąg. Na środku stało biurko z jedną z nich leżącą na blacie. Nigdy nie próbował otwierać żadnej.  Zawsze, niezmiennie stawał przy balustradzie, nie zwracając większej uwagi na wyposażenie i detale.
    Przygryzł wewnętrzną stronę policzka. I zadał sobie pytanie. 
Czy przeszkadzał mu styl życia, jaki prowadził?
Nie, absolutnie nie. 
Lecz czy nie ranił tym najważniejszych osób w swoim otoczeniu?

*Retrospekcja*

    Żegnając kolejną dziewczynę, której imienia za cholerę nie umiał spamiętać, poprawił swoją przydługą blond grzywkę i zaczął się zastanawiać:
-R... Rose? Nie, nie. Rebecca? Hm... Ramones? Roxanne? 
-Rosalia - cicho powiedziała brunetka, jakby czytała mu w myślach i wyszła. 
Miał ogromną ochotę pójść za nią. Ale gdy tylko przekroczył próg sypialni i rozejrzał się, jej już nigdzie nie było. Zamiast niej stała jego siostra Astrid, jedna z niewielu osób, które kochał. Była jego zupełnym przeciwieństwem. Nie chodziło oczywiście o wygląd, bo pod tym względem byli jak dwie krople wody. Te same platynowe włosy, te same rysy, choć u niej prezentowały się one znacznie delikatniej. I ich największy atut: duże, stalowoniebieskie oczy. Różnili się zaś charakterem. On typ imprezowicza, młody bóg, kobieciarz na wielką skalę. Natomiast jego siostra nie traktowała innych rzeczowo, do wszystkich starała się odnosić z sympatią, była spokojna i siedziała w książkach. Patrząc na nią, z jej twarzy mógł wyczytać jedno. Zawód.  
-Stajesz się taki jak ojciec. W latach świetności wielki książę Slytherinu, wzbudzający strach, ale zdemoralizowany przez ojca. Chcesz skończyć jak on teraz? Przygaszony, wręcz smutny, w całości poświęcony pracy, z synem kretynem, potrzebującym pomocy? - spytała z dezaprobatą, patrząc na trzymaną w jego dłoni szklankę w połowie zapełnioną Ognistą Whisky. 
-Nie nazywaj mnie jego synem. On nigdy nie poświęcał mi czasu. Doceniłbym nawet chęci...
-Przeczysz samemu sobie. Wzbraniasz się przed waszym pokrewieństwem, a z dnia na dzień upodabniasz się do niego bardziej i bardziej. To wszystko, co mam ci do powiedzenia. Rozważ moje słowa, kochany braciszku. 

*Koniec Retrospekcji*

    Tak, ranił. 
Jej słowa dudniły mu w głowie aż do teraz. Może faktycznie powinien się zastanowić nad sobą. Zmiana byłaby jedną z najtrudniejszych etapów w jego życiu. Ale ktoś musiał mu w tym pomóc. 
Tak. Scorpius Malfoy potrzebował pomocy.

***

   Zmierzała ku Wieży Założycieli, jedynego miejsca, gdzie mogła pobyć w samotności, ponieważ nie należało ono do tych uczęszczanych. Chłodny, wieczorny wiatr zawsze pomagał jej trzeźwo i jasno myśleć. A dziś wyjątkowo tego potrzebowała. 

*Retrospekcja* 

    Nigdy nie była osobą cichą i pokorną. To, że należała do czołówki najlepszych uczniów w szkole nie kształtowało jej na spokojną myszkę, stroniącą przyjemności ludzkich, spełniającą czyjeś zachcianki. Niestety wszyscy ją tak postrzegali i wykorzystywali jej dobre serce. Oczywiście, że chętnie pomagała przyjaciołom, ale czasem i ją pewnie rzeczy przerastały. Tego dnia wstała z przekonaniem, że to się zmieni. 
    Zaczęło się zupełnie normalnie. Wstała o 8 i zeszła do Wielkiej Sali na śniadanie. Dziś była sobota, więc przy stołach zasiadało wyjątkowo mało osób. Jak już jakieś spożywały swój posiłek, to najczęściej wraz ze znajomymi z innych domów. 
Gdy nakładała na talerz naleśnika z truskawkami, dosiadł się do niej brunet o intensywnie niebieskich oczach - Felix Longbottom. Obdarzył ją uśmiechem, który odwzajemniła. Gryfon był jej przyjacielem od pieluch. Znali się jak przysłowiowe łyse konie.
-Hejka Rudzielcu.
-Hej Kluseczko - nazywała go tak, ponieważ, jako młodszy dzieciak był bardzo pucołowaty. 
-Mam do ciebie prośbę. W końcu jesteś taka dobra ze wszystkiego... - zaczął przymilnym tonem - pomogłabyś mi z przygotowaniem się na pojutrzejszą lekcję eliksirów? Harrickson kazał mi przygotować esej na temat Eliksiru Wiggenowego i zaprezentować przed klasą, a nie chciałbym wyjść na głupka.
Dziewczyna zaczęła wymieniać cicho składniki:
-Woda miodowa, krew salamandry, ziele tojadu, róg jednorożca, kolce skrzydlicy... W końcowej fazie musi przybrać kolor zielony... Oczywiście, że ci pomogę - powiedziała już głośniej.
-Dzięki! - ucieszył się chłopak. Na odchodnym wycisnął jej na policzku soczystego całusa, na co ona zareagowała śmiechem. 
   W drodze powrotnej do Wieży Gryffindoru natknęła się na Minervę McGonnagal.
-Witam, panno Weasley.
-Dzień dobry pani profesor.
-Mam nadzieję, że słyszałaś już o Międzyszkolnym Konkursie Eliksirów? W tym roku Hogwart będzie gościł delegacje ze wszystkich zgłoszonych magicznych uczelni Europy. Ja i profesor Harrickson oczekujemy twojego zgłoszenia. To jedyna taka szansa. Mam nadzieję, że się rozumiemy?
-T-tak - wydukała Rose, zdziwona bezpośredniością dyrektorki.
-W takim razie życzę miłego dnia - odeszła, nie dając dziewczynie możliwości na odpowiedź.
   Nie spodziewała się, że nawet Gruba Dama będzie czegoś od niej chcieć. Gdy dotarła do portretu strzegącego wejścia do Pokoju Wspólnego, ta poprosiła ją, by znalazła sir Cardigana i przekazała mu, że jego nowa zbroja jest do odbioru u Kirke na czwartym piętrze. Na pytanie dlaczego sama nie może tego zrobić, stwierdziła, że jest bardzo zmęczona i źle się czuje. 
   Wróciła zziajana. Konik rycerza miał wiele energii, sama się i tym przekonała, goniąc ten duet przez pół zamku. 
W środku została jeszcze zaczepiona przez Lily, która prosiła ją o pomoc w doborze sukienki na randkę z Gravelem z Hufflepuffu. Oh, jakby ona się na tym znała! 
   Poczuła się szczęśliwa, na tyle ile można być po jej poranku, gdy znalazła się już w swoim dormitorium. Każdy czegoś od niej oczekiwał, a ona głupia nie potrafiła odmówić, nie chcąc nikogo zranić, bo sama cierpiała już wystarczająco. 
Rzuciła się wściekła na łóżko. Leżała przez dłuższy czas z twarzą wtuloną w poduszkę i tylko rytmicznie poruszająca się stopa stanowiła znak, że dziewczyna żyje.
Policzyła do dziesięciu, co nie zmniejszyło jej irytacji. Jej matka powtarzała, że to podobno działa. Nie w jej przypadku. No ale co więcej mogła zrobić?
 Nauczyć się odmawiać. 

*Koniec retrospekcji* 

      Będąc już jedną nogą na szczycie Wieży usłyszała głębokie westchnienie. Spięła mięśnie gotowa do odwrotu. Była mocno zdziwiona obecnością kogoś. Ale niestety nie mogła się wycofać, ponieważ dobrze zbudowana blond postać, ubrana w czarny podkoszulek i dżinsy, stojąca do tej pory przy barierce tyłem do niej, odwróciła się i ruszyła w jej stronę.
Gdy chłopak, co można było wywnioskować po budowie ciała, znalazł się tuż przed nią, rozpoznała Scorpiusa Malfoya, aroganckiego Ślizgona, z którym wiecznie się o coś spierała. Z mieszaniną zdziwienia i triumfu mogła stwierdzić, że jej rywal wygląda na rozbitego.
-Co jest Malfoy? Okazało się, że przeleciałeś już wszystkie panienki w zamku? - zaczepiła go, w celu wyładowania na kimś swojej frustracji.
-Nie mam siły na sprzeczki Weasley, chcesz zostać, to zostań, byle byś była cicho, a jak przyszłaś po to, żeby się droczyć, to zjeżdżaj, bo dziś nie ręczę za siebie.
-Okej, nie denerwuj się, zamilknę, mnie też dziś łatwo wyprowadzić z równowagi - zgodziła się, lecz po chwili namysłu dodała wskazując na paczkę papierosów, wystającą z kieszeni Levios'ów* - Mogę?
-Palisz? - spytał podając jej porządaną rzecz.
-Okazyjnie - ucięła. Zapadła cisza. Okazało się jednak, że oboje są zbyt wygadani, by wytrzymać długo w milczeniu. 
-Coś cię męczy, prawda? Powiesz mi co? - wypaliła dziewczyna.
-Ta - mruknął - Ciebie też, to widać. Ale jeszcze nie oszalałem, żeby się komukolwiek zwierzać.
-Uwierz mi, ulży ci. Nie będzie się to w tobie kotłować, a obiecuję, że to co mi powiesz, nie wyjdzie poza te ściany. A tak swoją drogą nie wiedziałam, że ktoś oprócz mnie tu zagląda.
 Mówiąc to, zrobiła okrężny ruch ręką, ogarniający pomieszczenie. Chłopak wzruszył ramionami.
-Lubię spacerować po Hogwarcie. Nie trudno tu się dostać. Ale wracając do tematu... Pewnie wiesz wiele o moim ojcu - przytaknęła - I pewnie są to niepochlebne rzeczy - potwierdziła ponownie - No więc głównym problemem jest to, że zarzucono mi, iż się do niego upodabniam.
-Gdybyś był jak Draco w twoim wieku, nigdy byś tak ze mną nie rozmawiał - wtrąciła Ruda.
-Nie pod tym względem. Chodzi o zamiłowanie do łamania serc i alkoholu... Scorpius nie wytrzymał i uderzył pięścią w kamienną ścianę
-Kurwa, Weasley, naprawdę nie wierzę, że to mówię, ale pomóż mi.
-W jaki sposób? - mimo swojego zaskoczenia, nie dała po sobie poznać, że wytrącił ją z równowagi.
-Potrzebuję podpory psychicznej. Odwyku.
Na chwilę zapadła cisza. Tylko dym papierosowy wyciągał się i lizał powietrze, by po chwili cofnąć się i rozmyć w eterze.
-Zgadzam się - z ust Rose padły słowa, które za niedługo miały zmienić wszystko. I choć nie chciała łamać swojego postanowienia, miała nadzieję, że podjęła słuszną decyzję. 
Może i towarzystwo Ślizgona i na nią wpłynęłyby pozytywnie... Chciała to sprawdzić.

~~~~

*Nazwa zmodyfikowana na potrzeby opowiadania od pierwowzoru Levi's - znanej marki.
Nie pisałam dokładnej lokalizacji W. Założycieli, ponieważ nie chciałam tego wymyślać. 

Dokładnie dziś, taka wdzięczna data, mija rok od założenia tego Scorose. 
Cóż, to bardzo zabawne, ale nie posunęłam się zbyt daleko. Ale drugi rok będzie lepszy, obiecuję to i Wam i sobie. Dziękuję tym, którzy wytrzymali ten czas z moją zmiennością <3
Łapcie taką rocznicową króciutką miniaturkę. Myślicie, że Rose dobrze postanowiła?
Rozdziału jeszcze nie zaczęłam, ale mam już na niego pomysł. 

W tekście będą błędy, ponieważ piszę z telefonu, bo jestem na wakacjach, ale bardzo mi zależało, żeby to dziś dodać;)
Ściskam ciepło. 
Z. 

środa, 22 lipca 2015

Rozdział III Podobno miłość jest ślepa

   ~"Nigdy nie zabieraj komuś nadziei.
Może to jedyne co mu pozostało."

   Uczucie pustki jej nie opuszczało. Nadal czuła, że brakuje jej czegoś ważnego. Cząstki samej siebie. Ochota, aby rzucić wszystko i uciec powoli przejmowała cały jej umysł. Nie umiała odnaleźć się wśród ogromu nauki, żałoby i tajemnicy, która nadal pozostawała nierozwiązana i taka miała pozostać jeszcze długo. Nie miała dla kogo oddychać, jeść, funkcjonować normalnie. Tylko dzięki Rose i matce powstrzymywała się od skończenia ze sobą. Nawet wróciła do nałogu. Zaczęła znów palić. Niby mugolski wynalazek, a jakże przydatny. Uwielbiała to uczucie, gdy szary, trujący dym wypełniał jej płuca. Ludzie mogli uznać ją za żałosną nastolatkę, która nie zna życia, ale ona miała problemy. Bardzo dobrzy, wnikliwi obserwatorzy i ludzie z jej najbliższego otoczenia to zauważali. Tylko ci przeciętni myśleli, że sobie radzi, a ona tak na prawdę nie chciała by wydało się, że nie jest odważna i nie potrafi sprzeciwić się pułapkom, które zgotował dla niej los. Dużo nadrabiała ubiorem. Czarne ubrania królowały w jej szafie. Zaś pod nimi kryła się wrażliwa dziewczyna.
    Na razie rany po śmierci ojca były świeże. Gdy powoli zaczną się zabliźniać, może właśnie wtedy zrozumie, że nie można tak żyć, że jest wiele osób, którym na niej zależy i weźmie się w garść.
    Możliwe, że to kiedyś nastąpi. Tylko kiedy? Niektórzy ludzie mają słabszą psychikę i blizny pozostawają widoczne przez długi czas, nie potrafią się pozbierać, a inni nie martwią się aż tak, co nie zostawia im widocznych śladów na duszy, są silni. I to wychodzi im na dobre.

***

    Siedziała nad jeziorem z książką na kolanach. Mimo jesiennej pory, słońce grzało, więc uczniowie Hogwartu łapali ostatnie ciepłe promienie. 
  Delikatny wiatr bawił się jej rudymi włosami, a refleksy słoneczne zostawiały ślad w postaci blasku na lokach. Nagie stopy dziewczyny muskały lekko powierzchnię wody, delikatnie ją wzburzając. Gałęzie drzew pochylały się ku niej, jakby chciały podziękować za samą obecność. Trawa pod platanem, pod którym zajęła miejsce była soczyście zielona, cieszyła oko. 
Nie potrafiła się skupić na lekturze, bo rozpraszało ją piękno przyrody wokół i wesołe okrzyki z oddali. Jej wcale nie było do śmiechu. Jeszcze nie dostała odpowiedzi na list, który przedwczoraj wysłała do mamy. Dzisiejszy wieczór był ostatnim, który miała spędzić w towarzystwie Malfoya. Wczoraj, w starej sali OPCM, nie znaleźli nic, co mogłoby im pomóc. Zamknęła delikatnie podręcznik i z większym zapałem zaczęła machać stopami. Złapała mały kamyczek i rzuciła nim przed siebie. Wpadł do jeziora z ledwie słyszalnym pluskiem. Ponowiła rzut. Teraz na oślep podnosiła odłamki skał. W pewnej chwili zza trocin wyskoczyła mała rybka i sprawnie przechwyciła kamyk. Za drugim i trzecim razem uczyniła to samo. Gryfonka, nie patrząc co unosi, zabrała z ziemi małą, fioletową kulkę. Wykonując zamach poczuła pieczenie w opuszkach palców, ale to zignorowała. Gdy stworzenie dotknęło tego płetwą grzbietową, przybrało niezdrowo zielony kolor i spadło. Chwilę dryfowało po powierzchni, lecz szybko zostało wciągnięte w ciemne odmęty przez mackę kałamarnicy, królującej w hogwarckim jeziorze.
  Nieznośny ból w ręce nasilił się. Dopiero wtedy Rose spojrzała na miejsce, skąd podnosiła kamienie oraz na swoje palce. W trawie rosły grzybki o purpurowym zabarwieniu. Zaś jej dłoń cała pożółkła. Weasley zareagowała bardzo szybko. Wyczarowała pudełko i przeniosła do niego rośliny za pomocą różdżki. Schowała je do torby i skierowała się do Skrzydła Szpitalnego.
 Będzie musiała porozmawiać ze Scorpiusem.
     Pani Pamela Pomfrey, córka Poppy, poprzedniej pielęgniarki, miała bardzo zaskoczoną minę. Co chwilę coś do siebie mamrotała. Do uszu dziewczyny dotarły tylko urywki zdań: "Ostatnio stało się to tak dawno...", "Kolejne ofiary" i "Babka mi opowiadała..."
W czasie, w którym kobieta krzątała się w swoim gabinecie, Ruda rozejrzała się po pomieszczeniu. Zajmowało ono dużą powierzchnię i było sterylnie białe. Znajdowały się tu dwa rzędy łóżek, a obok każdego stała szafka nocna i parawan. Izba była bardzo dobrze oświetlona, dzięki dużym, wysokim oknom. W każdym z nich były kraty, gdyby któremuś z pacjentów przyszła na myśl ucieczka.
 Z rozmyślań wyrwał ją okropny zapach, przypominający wyciąg ze szczuroszczeta z domieszką osocza czyrakobulwy. Pod nos podetknięta jej została półprzeźroczysta maść.
-Smaruj tym rękę codziennie wieczorem. Gdy opuchlizna zejdzie, przyjdź  na kontrolę. Co do tego, co przyniosłaś, wyślę to do laboratorium Świętego Munga do analizy. Gdy tylko czegoś się dowiem, dam ci znać. A teraz zmykaj.
-Dziękuję bardzo - wychodząc uśmiechnęła się. Przekraczając próg, w oczy rzuciła jej się brązowa koperta. Akta Bartyldy Wells. W jej głowie zaczął kiełkować plan. Niemal było słychać intensywnie pracujące zębatki.
   Swoje kroki skierowała do wieży Ravenclawu. Przywitał ją głos.
-Kierowca Błędnego Rycerza ma brata. Lecz ten brat nie ma brata. Jak to możliwe? 
-Kierowcą jest kobieta, jej brat ma siostrę - westchnęła - Coraz łatwiejsze te zagadki.
Weszła do środka.
-Finnigan! - zawołała do koleżanki siedzącej na kanapie obitej w granatowy materiał w żółte gwiazdki.
Nawoływana dziewczyna leniwie podniosła wzrok znad szkicownika i wyjęła końcówkę ołówka z ust. Jej pasją było rysowanie. Była znana ze swoich malunków i szkiców na cały Hogwart. Dziewczyny ustawiały się w kolejce po portrety i projekty sukienek. Na widok rudej Gryfonki kąciki ust Selene powędrowały w górę. Weasley odwzajemniła uśmiech i zajęła miejsce obok lustrując oczami otaczające ją ściany. Pokój Wspólny Krukonów był okrągły. Granatowy dywan miał taki sam wzór jak obicie sofy, na której siedziały. Na kopulastym suficie również takowy się znajdował. Po prawej znajdowały się schody do dormitoriów. Dziewczyny miały prawo do swoich prywatnych sypialni, które zostały im zaoferowane, gdy otrzymały plakietki prefektów naczelnych. Ale nie zdecydowały się na nie, chcąc spędzić ostatni rok w towarzystwie znajomych. Lecz w każdej chwili mogły zmienić decyzję.
Codzienne zachowanie Sel dawało wiele do życzenia, ale uczyła się bardzo dobrze i mimo wszystko, gdy przyszło co do czego potrafiła zachować się stosownie. Dlatego to jej została przydzielona ta funkcja. Prefektem naczelnym Slytherinu został oczywiście Malfoy, a z Hufflepuffu wybrano Maxa Legnickiego. Ten chłopak miał korzenie polskie, ale jako mały brzdąc przeprowadził się z matką do Londynu. Nie rzucał się specjalnie w oczy, więc jego twarz nie utkwiła uczennicom w głowach.
-Muszę z tobą pogadać - streściła pokrótce sytuację, ze szlabanu i tą, przez którą miała opatrzoną dłoń - Możemy się dowiedzieć więcej z akt tej dziewczyny i gdy zostaną dostarczone wyniki badań...

***

     Nie mógł przeoczyć wejścia tej istoty. Idealna sylwetka i płomienne włosy wyróżniały się na tle innych. Był tak zaślepiony jej urodą, że nie dostrzegał wad, a było ich kilka. Właściwie to nie znał jej charakteru, a wcześniej nie zwracał na nią uwagi, ponieważ nie przyciągała tylu spojrzeń co teraz. Miał sporą konkurencję. Między innymi tego dupka Malfoya. Co było w nim takiego cudownego? Bo w jego mniemaniu najinteligentniejszy on nie był, ewentualnie przystojny. Co on miał, czym on nie został obdarzony? No tak, urodę, pieniądze i czystą krew. Ale czy Rose na to leciała? Widać, że coś między nimi było, co można było wywnioskować po przedwczorajszym dniu. Był zazdrosny i zakochany. A tak przynajmniej twierdził, bo w końcu jak można nazwać miłością 4 dniową znajomość? Jeśli podobał mu się jej wygląd, było to tylko zauroczenie, a on powinien to wiedzieć. Miał siedemnaście lat i był uczniem domu Roweny. Cóż, podobno miłość jest ślepa... A on był na to żywym przykładem. 
    Postanowił nie dopuścić do tego, by między tą dwójką dawnych wrogów do czegoś doszło. Rose musiała być jego. 
Z łatwością można było stwierdzić, że Travis Border był próżnym, egoistycznym, zaślepionym kretynem.

***

    -To dziś po moim szlabanie pod Skrzydłem, ok? Teraz pójdę do Malfoya mu wszystko opowiedzieć, on pójdzie z nami. 
-Dobra, leć spotkać się z tym swoim kochasiem - śmiech zielonookiej wypełnił pomieszczenie. Po chwili wtórowała jej również rówieśniczka. 
-Moim kochasiem? Jesteś nienormalna. Po prostu muszę z nim współpracować, tylko bez utrudniania wszystkiego chamskimi docinkami. 
-Ja i tak wiem swoje... - wyszeptała do siebie. Ona po prostu to czuła. Ale prędzej wigilia w maju trafi, a krowy zaczną latać, niż oni by się przyznali, że zaczęli się tolerować - Ja wiem! - powiedziała głośniej, ale rudowłosa już tego nie usłyszała, bo znalazła się na schodach prowadzących do drzwi. Chwilę później wyszedł Trav. Miała ochotę go zatrzymać, bo miała przeczucie, że zrobi coś głupiego. W końcu zawistny człowiek może zrobić wiele. Ale tym razem nie posłuchała swojej intuicji. Została na miejscu i wróciła do przerwanej czynności. W jej głowie tworzyła się koncepcja projektu, który chciała ukończyć na urodziny Rose 22 listopada

***

   Miała przeczucie, że ktoś za nią idzie, ale gdy odwracała głowę, widziała tylko długi korytarz, oświetlony pochodniami. Kiedy doszła do lochów, stanęła przed kamienną ścianą i wypowiedziała hasło.
-Czystokrwiści.
Gdy przejście ukazało się w pełni, weszła do środka. Siedziba Slytherinu utrzymana była w srebrno - zielono - czarnej tonacji. W momencie, w którym oczy dziewczyny przywykły do tych kolorów, ruszyła wgłąb słabo oświetlonego pokoju. Brak naturalnego światła powodował fakt, iż to miejsce znajdowało się pod jeziorem, więc jedynymi dobrymi źródłami światła były kryształowa lampa na środku i pojedyncze kinkiety na ścianach. Osoba, której szukała, siedziała na jednym z zielonych foteli ze stopami skierowanymi w stronę kominka, choć wcale nie było chłodno. Nie miała zamiaru krzyczeć do niego z takiej odległości, więc sama pofatygowała się do jaśniepana. Tym samym zwróciła na siebie wiele zaciekawionych i obrzydzonych spojrzeń. Te drugie należały do płci pięknej. Zaś niektórzy panowie przyglądali się jej z pożądaniem w oczach. Gdy siadła na podłokietniku obok nastolatka, fala natarczywych spojrzeń nasiliła się. 
-Musimy pogadać - zaczęła
-No to mów.
-Ale nie tutaj!
-Czy przeszkadza ci obecność moich przyjaciół z domu? To ty im powinnaś zawadzać.
-Mam ich gdzieś, chodzi mi o to, że nie chcę, by ktoś usłyszał - oparła brodę o zranioną dłoń i syknęła z bólu.
-Co się stało? - spytał zaciekawiony.
-Jak ruszysz arystokratyczne cztery litery, to się dowiesz. Muszę z tobą odbębnić tą pieprzoną karę i chcąc nie chcąc, rozwiązać tajemnicę, więc przestań zachowywać się jak dziecko i nie utrudniaj, bo im bardziej się postaramy, tym szybciej nie będziemy musieli na siebie patrzeć - tymi słowami przekonała blondyna. 
-Dobra, okej, wyluzuj i chodź. Ale przypominam ci, że nawet jak skończymy siedzisz, ze mną na numerologii. Tylko ty możesz mnie uratować od natarczywych idiotek. - puścił jej oczko. 
 Salazarze, jaka ona jest denerwująca. Co sobie inni pomyślą, jak zobaczą, że się z nią zadaję? A z resztą, co mnie interesuje opinia innych... Ale i tak powinienem dbać o swoją reputację... Dobra, mam nadzieję na prędkie zakończenie tej całej farsy.
W głowie Scorpiusa panował natłok myśli. Przeczył samemu sobie, chcąc z nią siedzieć...
W sumie to teraz topór wojenny Slytherinu i Gryffindoru z roku na rok  zakopywany był coraz głębiej. Uczniowie kiedyś wrogich domów widywani byli razem codziennie. Ale on i Weasley to wyjątek. Ale jak wiadomo, każdy taki potwierdza regułę. Nawet jeśli chciałbym się z nią dogadać, to nie potrafię. Ale ja nie chcę! 
Znając życie Xav by teraz wystrzelił z zakładem, że jeszcze w tym roku mi się to zmieni. A ja w tym momencie zaśmiałbym się i przyjął propozycję. Bo wygrałbym...
-Malfoy, czy ty mnie słuchasz?
-Co? Nie, mogłabyś powtórzyć?
-Mówiłam, że jesteś najprzystojniejszym i najinteligentniejszym chłopakiem, jakiego kiedykolwiek poznałam. No i najlepszym graczem quiddicha - powiedziała z poważną miną.
-Serio? Chyba to sobie gdzieś zapiszę - blondyn oniemiał. Dopiero śmiech jego towarzyszki uświadomił mu, że żartowała.
-W życiu bym tak nie powiedziała. Musiałabym oszaleć.
-Na moim punkcie! I to się stanie jeszcze w tym roku - był bardzo pewny, gdy to mówił.
-Tak, a potem się obudzisz. Czy mogę ci już wyjaśnić co się stało? - I nie czekając na pozwolenie, wyjaśniła wszystko. Gdy skończyła Scorp stwierdził:
-W takim razie wiemy, że ten grzybek zabija i zostawia ślady na ciele. Poczytaj coś więcej w tej książce i daj mi znać na szlabanie, okej?
-Tak, cześć - pożegnała się. Chłopak odszedł bez słowa, zatracając się na nowo w swoim świecie.

***


Bordera przysłuchującego się rozmowie tej dwójki omal nie trafił szlag. Kryjąc się za jedną z najbliższych zbroi, oddychał ciężko. Nie wiedział, czy to z powodu wieloletniej astmy, czy raczej ze złości. Gdy tylko rude włosy zniknęły z jego pola widzenia, oparł się z ulgą na lewym barku, zapominając za czym stał. Metalowe części posypały się po kamiennej posadzce, a on z łoskotem upadł na nie. Zbroja pozbierała się sama, lecz jemu było dużo trudniej. Gdy jedna z opach zaczęła uwierać go w plecy, próbując się wydostać, usłyszał kroki.
-Travis? Co ty tu robisz? Chyba nie podsłuchiwałeś mojej rozmowy? - stanęła nad nim Rose, podparta pod boki z miną surowej matki.
-Co? Nie, wracałem z biblioteki, gdy przebiegł mi pod nogami szczur. No i się wywróciłem - Krukon wymyślił na poczekaniu jakieś kłamstwo, ale zdradziły go czerwone plamy na uszach.
-Tak? A wydawało mi się, że biblioteka jest w zupełnie innej części zamku, bo na pewno nie w lochach - spojrzała na niego z dezaprobatą w oczach i uniesioną jedną brwią, czemu towarzyszył ironiczny uśmiech. Oj, jak bardzo teraz przypominała pewnego Ślizgona...
-Boo... zrobiłem sobie spacer - pokraśniał jeszcze bardziej, o ile było to możliwe.
-Dobra, nie pogrążaj się już, tylko wstawaj - podała mu rękę. Zamiast przyjąć oferowaną pomoc, chłopak obszedł się dumą i zignorował wyciągniętą dłoń Gryfonki.
-No, skoro się już pozbierałeś, to ja lecę, muszę jeszcze czegoś poszukać i posiedzieć z Malfoyem na szlabanie.
1:0 dla ciebie, blondasku. Ale to ja wygram.
I tak rozpoczęła się mała wojna, o której istnieniu miał pojęcie tylko jeden zawodnik. Ustaloną nagrodą miała być Rose, co nie mogło się dobrze skończyć dla niego, bo mówi się, że kobiety nie lubią być traktowane rzeczowo. Prawda?
   

***
Wróciłam. Wczoraj złapałam wenę i naskrobałam coś takiego. 
Są nasi główni bohaterowie. I inni. Choć nadal chyba tych "innych" jest za mało. W następnym rozdziale postaram się skupić tylko na nich. 
Czyli odwieszony? Myślę, że tak.
Bardzo się z tego powodu cieszę. Enjoy:)
Ściskam.
Z. 
*Chwila zawahania. Opublikuj.*